Jesteś tutaj: Home » Polacy na Kresach » Relacje z wydarzeń » Z Polski na Kresowe Podole

Z Polski na Kresowe Podole

Na zdjęciu z prawej - Jarek, Julia, ksiądz Antoni z MohylewaNie tylko do Lwowa wybiera się Polak, nasze piękne kresowe Podole też cieszy się popularnością u turystów z sąsiedniego państwa ze stolicą w Warszawie. Tym razem odwiedzili nas goście – Jarek Kucharski i jego siostra Julia. Poszukiwania śladów po przodkach zaprowadziły ich aż w nasze strony.

Zastraszeni opowiadaniami kolegów z pracy i artykułami na portalach o bandytach na ukraińskich drogach i trudnym dojazdem samochodem, długo wahali się, ale jednak ciekawość zwyciężyła i 1 czerwca, akurat na Dzień Dziecka stawili się na naszym winnickim dworcu kolejowym.

Celem podróży Jarka(Warszawa) i Julii(Łódź) było odnalezienie miejsc na Podolu, związanych z historią ich rodziny, a szczególnie wsie Mojówka i Dżuryn na południu obwodu Winnickiego. Oczywiście odwiedzenie zabytków z czasów I RP i pierwszej dekady XX wieku też było w ich planach. Warto wspomnieć o wspaniałym merytorycznym przygotowaniu pana Jarka, który doskonale orientował się w miejscach, które przejeżdżaliśmy, kierując się austrijacką mapą Podola z początku XX wieku, na której wszystkie miasteczka i wioski nosiły polskie nazwy!

 

Po dojściu do siebie po męczącej podroży, goście od razu wybrali się na zwiedzanie Winnicy. Pierwsze dwie godziny dawali sobie radę bez przewodnika i szukając zabytkowe kamienice, trafiły na Stare Miasto, które, jak wie każdy Winniczanin nie ma nic wspólnego z historycznym centrum, tylko z geograficznego punktu widzenia można wskazywać gdzie znajdowały się tutaj pierwszy winnicki zamek, czy cerkiew prawosławna.

Na szczęście, poprzednio poradziwszy się z osobą zorientowaną w problemach, na które napotykają się goście z innych państw na Ukrainie, Jarek i Julia poprzednio zaopatrzyli się w kartę SIM jednego z ukraińskich operatorów(nie powiemy którego, bo była by to reklama ;)) Zadzwonili do przewodnika, on szybko przyjechał samochodem i zawiózł ich na Soborną ulicę, która w Winnicy jest najciekawsza do zwiedzania, bo koncentruje zabytki wspólne dla wszystkich kultur – polskie klasztory, stare żydowskie sklepiki, piękny hotel „Sawoj”, który kiedyś był siedzibą rządu UNR, i, oczywiście, wzorce rosyjskiej architektury, jak Realne Uczyłyszcze(Ekonomiczna Uczelnia na Teatralnej), czy Teatr Miejski, choć odbudowany, ale identyczny wyglądem do tego, wybudowanego za Cara.

Jak zawsze zwiedzanie Winnicy zaczyna się od strony Murów, miejsca starcia opryszków Boguna z polskim wojskiem, a również i głównym ośródkiem nauki i kultury od Zbrucza do Dniestru – jezuickiego seminarium z końca XVI wieku. Trzy klasztory katolickie stojące na obszarzę 1 kilometra kwadratowego, zawsze interesują gości z Polski. Niestety do dziś przetrwał tylko jeden . Kapucyński, ale wygląd Dominikańskiego i Jezuickiego, prawie nie zmienił się od momentu ukończenia budowy i do dziś przypomina mieszkańcom Winnicy ich dumną historię.

Idąc w stronę byłego ryneczku „Kaliczy”, który kiedyś był granicą miasta, goście zobaczyli i budynek, w którym Piłsudski podpisał umowę o wsparciu Ukrainy przez Polskę z Petlurą, słynne miejsce spotkań winnickich don-juanów pocz. XX w. z kobietami, pracującymi w najstarszym zawodzie świata – hotel „Fransua” oraz piękna wieża-muzeum w skwerze Kozickiego. Bliżej do Uniwermagu goście dowiadują się o makabrycznej historii Parku Kultury im. Gorkiego, w którym NKWD rozstrzelało i zakopało ponad 10 000 osób w okresie 1937-38.

Kwatera Hitlera i Muzeum-grobowiec Pirogowa pozostawiono na kolejny wyjazd, wieczorem goście, razem z osobą towarzyszącą omawiają już bardziej konkretny cel podróży następnego dnia – miasto Mohylew-Podolski oraz bliska do niego wioska Jurkowce, gdzie narodzili się i mieszkał i chodził do seminarium dziadek Jarka i Julii, przed tym, jak wichry historii zapędziły go do Polski.

8.00, śniadanie, i – w drogę. Zaskakująco dobry stan podolskich dróg zdziwił nawet i przewodnika, mieszkającego stale na Ukrainie – równe i do horyzontu proste, jak strzała, drogi, prowadzą w dal – z górki na górkę, a z prawej i lewej strony zjawiają się kolejne wioski z pięknymi polskimi nazwami – Mańkowce, Srebrzynce, Szpików, Turbów…

Na specjalne wspomnienie zasługują również i krajobrazy Kresów Południowo-Wschodnich, prawie nie naruszone nowoczesnymi zabudowaniami: laski, jeziorka i żółto-błękitne pola. Czasami nawet po 10 kilometrów można było przejechać i nie spotkać żadnej wioski po drodze. Jak i nie widać było ukraińskiej drogówki, która, nie zabardzo lubi ten kierunek drogi, wiodący do Mołdawii, bowiem i kierowcy są biedniejsi i jest ich tu niedużo…

Mohylew-Podolski przywitał naszych gości wspaniałą pogodą (38,5 powyżej zera) i ruchliwym bazarkiem w samym środku miasta, przejechanie przez który graniczyło z cudem. Ale przygraniczne miasto żyje z handlu z Mołdawią, dlatego interesy miejscowej ludności liczą się, oczywiście, najbardziej.

Jak zawsze, gdy Polak trafi do nieznajomego państwa, prawie zawsze szuka informacji u miejscowego proboszcza. Tak goście zrobili i tym razem. Plebania przyszłego kościoła „Odwiedzin NMP św. Elżbiety” z malusieńką kapliczką stała dla nas otworem. Przyjazny ksiądz Antoni, nieco niewyspany, ale bardzo chętny udzielenia pomocy, zaprosił do swojego gabinetu. Po kawie ze wspaniałym mohilowskim ciastkiem, udzielił pomocnej informacji i wskazał ciekawe miejsca w Mohilowie. Zaprowadził również i do brzegu Dniestru. Od razu za plebanią znajdują się schodki, prowadzące do rzeki. Z brzegu rzeki można zobaczyć wspaniały krajobraz – spokojny, idealnie czysty Dniestr płynie sobie, omywając brzegi Ukrainy i Mołdawii, a po prawej stronie widać potężny most, którym jedn za drugim przejeżdżają i duże fury i małe samochody osobowe, wiozące pomidory i truskawki z Mołdawii do Ukrainy.

Jarek i Julia przeszli się wąskimi uliczkami zabytkowego miasteczka, które stojąc zawsze na granicy, kiedyś I RP i Tatarskiej Ordy, a potem i Carskiej Rosji, zawsze różniło się od innych przygranicznych miasteczek, np. obwodu lwowskiego. Odszukali szkołę i seminarium, gdzie prawdopodobnie mógł uczyć się ich dziadek przed przyjściem komuny, odwiedzili miejscowe muzeum i zrobili parę zdjęć zabytkowym kamieniczkom, jedna z których jesz udekorowana herbem rodziny Olszewskich.

Ale czas leci, przed turystami w planie jeszcze wieś Jurkowce, w góralni(fabryka spirytusu) której pracował dziadek Julii Aleksander Herman, jako buhalter. Górzysty krajobraz Jurkowców nie pasuje do ogólnego opisu Podola. Wieś leży po lewej stronie od kolei, która znajduje się na górce, wśród zabytków – stary młyn z sztucznym jeziorkiem, cerkiew i pozostałości po fabryce z pocz. XX wieku. Dreszczyk emocji zawsze towarzyszy takim podróżom, szczególnie, gdy pytając o jakieś nazwisko, miejscowa pani mówi: „Tak, był u nas taki, ale umarł w 88 roku”. Ale, jak mówią na Ukrainie, język do Kijowa zaprowadzi. I już za pół godziny wiemy, gdzie mieszkał owy pan Herman. A mieszkańcy tego domu – w większości Polacy z pochodzenia, niestety urywają słabą nić nadziei. „Nie to nie ten, jego córka wyjechała do Moskwy, a pochodzi on z Jampola” – co w ogóle nie pasuje do informacji Jarka.

Ale nic. Setki zdjęć, powietrze i ziemia, którą chodził mały jeszcze dziadek już zwiedzona przez jego wnuków. Wracamy do Winnicy…

 

Dalej będzie…

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *