Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Różne » Z perspektywy Kresów I RP » Zwycięstwa i porażki powstańców styczniowych na Podolu i Wołyniu

Zwycięstwa i porażki powstańców styczniowych na Podolu i Wołyniu

Kosynierzy w Będzinie. Rekonstrukcja historycznaDo wybuchu powstania na południowym wschodzie zaboru rosyjskiego doszło kilka miesięcy później niż w Kongresówce. Tymczasowy Rząd w Warszawie zwrócił się do komitetu Rusi z wymogiem podnieść sztandary powstańcze także na Ukrainie. Termin rozpoczęcia walk zaplanowano na maj 1863 r. Liczono, że podolskie, wołyńskie i kijowskie oddziały wesprą powstańcy z zaboru austriackiego pod wodzą generała Wysockiego.

Najtrudniej zwołać szlachtę pod hasłem zwolnienia kraju od zaborcy było na Kijowszczyźnie, gdzie Polacy stanowili niewielki odsetek wśród ukraińskiego chłopstwa. Chyba jednym z największych błędów taktycznych przywódców powstania na Rusi była wiara w poparcie dla powstania ze strony ukraińskich chłopów. Specjalnie w tym celu ogłaszano manifest powstańczy „Złotą hramotą”, wydrukowany złotymi czcionkami.

Manifest w języku ukraińskim obiecał chłopom wolności i prawa obywatelskie, swobodę religii oraz przekazanie im na własność uprawianej przez nich ziemi bez odszkodowania (uwłaszczenie). Niestety nastroje chłopów były całkowicie odmienne. Znaczny wpływ na ich zachowanie w rewolucyjnej sytuacji miały rosyjscy urzędników i duchowieństwo prawosławne, którzy twierdzili iż celem powstania było odebranie chłopom praw i korzyści danych lub obiecanych im przez cara. Carskie władze nawet tworzyły we wsiach straże włościańskie, które miały na celu chwytać powstańców. W zwalczanie insurgentów zaangażowano kilkadziesiąt tysięcy chłopów.

Rekrutacja Polaków do oddziałów powstańców też nie przebiegała tak sprawnie, jakby tego chcieli ich przywódcy. Część osób ujętych w ewidencji organizacyjnej nie stawiła się do walki, znaczną część wpisano do kilku oddziałów naraz. Jeden z setników w powiecie żytomierskim na miejscu koncentracji swojego oddziału nie spotkał żadnej osoby, jego ludzie byli bowiem równocześnie przypisani do innych partii.

W województwie kijowskim przewidywana liczba powstańców zebrała się tylko w samym Kijowie i okolicach w innych powiatach zgłosiło się mniej niż połowa.

Krótki okres swobody

Oddziały powstańcze miały skoncentrować się we wszystkich powiatach województw ukraińskich i rozpocząć walkę w nocy z 8 na 9 maja 1863 r. Wobec odmowy przystąpienia do niej komitetu powstańczego na Podolu, powstanie wybuchło jedynie w dwóch pozostałych województwach (kijowskim i wołyńskim). W kijowskim większość oddziałów została rozbita w ciągu dwóch dni, nieliczne przetrwały około tygodnia. W Borodziance (na północny zachód od Kijowa) przeszło stuosobowa partia Romualda Olszańskiego została otoczona i mimo rozpaczliwego oporu, w części spalona żywcem w zabudowaniach tej wsi, w części wzięta do niewoli rosyjskiej.

Dwa oddziały, które wystąpiły w powiecie wasilkowskim, następnego dnia wymordowali chłopi. Więcej szczęścia mieli powstańcy w powiecie taraszczańskim, dowodzeni przez Adama Zielińskiego, pseudonim Wola. Otoczeni przez chłopów do których strzelać nie chcieli, złożyli broń i zostali wydani żołnierzom rosyjskim, ci zaś powiedli ich do twierdzy kijowskiej.

W powiecie berdyczowskim dowództwo nad oddziałem powstańczym objął blisko 70-letni Platon Krzyżanowski. Pochodził on ze szlachty wyznania prawosławnego, jego ojciec był wicegubernatorem podolskim, a on sam oficerem rosyjskim, lecz później – w czasie powstania listopadowego – służył w wojsku polskim. Po kilku drobnych utarczkach z Rosjanami skierował się w stronę Lipowca. Bardziej naturalne byłoby połączenie się z powstańcami wołyńskimi, do czego jednak nie doszło, co według Tadeusza Bobrowskiego było spowodowane „chyba panującą wówczas manią zakreślenia krwią granic”. Po drodze do Lipowca zajęto stację pocztową, dozorowaną przez niejakiego Taxa, którego podejrzewano o lustrowanie korespondencji. Powołany naprędce sąd doraźny skazał tegoż urzędnika na powieszenie, co też zaraz wykonano.

Wobec ciężkiej choroby Krzyżanowskiego, który po egzekucji Taxa wrócił do domu, skąd natychmiast zadenuncjowany przez włościan został wywieziony do Kijowa, dowództwo oddziału objął Antoni Trypolski. I on był uczestnikiem powstania listopadowego, lecz – jak twierdził znający go Bobrowski, nie znał się na sprawie wojskowej. Wbrew tej opinii Trypolski stawił Rosjanom twardy opór pod Malinkami, jednak uległ przewadze wroga. Resztki oddziału berdyczowskiego rozbili chłopi pod wsią Pohrebyszcze, pastwiąc się nad zwłokami poległych tak, że rodziny później nie mogły ich rozpoznać.

Polskie szańce na Wołyniu

W województwie wołyńskim sytuacja była nieco korzystniejsza – odsetek Polaków większy, więc siły organizacji bardziej rozbudowane, co przy mniejszej wrogości chłopstwa niż w województwie kijowskim dawało pewną szansę prowadzenia dłuższej walki. Tutaj miały wkroczyć z Galicji oddziały gen. Józefa Wysockiego. Głównym ośrodkiem powstania okazał się powiat żytomierski, gdzie dowództwo objął Chranicki. On nie miał złudzeń co do szans walki. W lutym 1863 r. mówił przywódcom powstania w Warszawie, że kraj nie był do niego przygotowany, „że ledwie kilkanaście tysięcy obrońców znajdzie się, którzy tylko powiększą liczbę ofiar”. Mimo to, powodowany obowiązkiem, przyjął dowództwo od początku trudne, gdyż trzech na pięciu setników organizacji oświadczyło, że do powstania nie pójdzie, wymawiając się względem na swoje i żony zdrowie, a z 600 spodziewanych ludzi stawiło się 119, uzbrojonych w 40 fuzji, osiem pistoletów, 25 toporów i dwie kosy.

W Romanowie Chranicki odczytał chłopom „Złotą hramotę”. Jak wspominał, słuchali dość przychylnie, pewien staruszek dodał nawet pochlebnie, że najlepiej żyło im się za polskiego króla. Nie chcieli jednak sprzedać żywności i przyłączyć się do powstania, z dobroduszną szczerością przyznając, że obawiają się zemsty moskiewskiej.

Połączywszy się z trzema innymi oddziałami, co dało Chranickiemu około 380 ludzi, z czego stu bez żadnej broni z pieśnią na ustach „Z dymem pożarów” postępowali na Miropol, na spotkanie z Edmundem Różyckim.

Po nierozstrzygniętym boju pod tą miejscowością powstańcy przeszli Słucz, lecz ludzi zostało już tylko 260, z czego większość dostała się do niewoli lub uciekła (13 było zabitych lub rannych), utracono też prawie setkę karabinów.

Oddział miał teraz ledwie 72 sztuki broni palnej, reszta była uzbrojona w kosy, lance i pałasze, ponad setka była bez broni. Jak stwierdzał dowódca, stan oddziału był opłakany. Przyczynę tego widział w tym, że powstańcy – urzędnicy i mieszczanie – chociaż gotowi byli do poświęceń, to przyzwyczajeni do siedzenia za biurkiem nie przewidywali nawet jakie trudy na nich czekają.

22 maja 1863 r. Chranicki połączył się w rejonie Połonnego z oddziałem Władysława Ciechońskiego o podobnej liczebności, co zwiększyło siły powstańcze do 480 ludzi. Wkrótce nadciągnęło wojsko rosyjskie, wspierane przez chłopów. Po kilkugodzinnym zażartym boju, kiedy polegli kapelan oddziału ks. Tarkowski i dowódca kosynierów Kraszewski, szeregi polskie się zachwiały, lecz Chranicki i Ciechoński osobistą odwagą i przytomnością umysłu zdołali skupić wokół siebie znaczną gromadę ludzi i wyprowadzić z pogromu. Bój ten jednak, okupiony stratą przeszło 130 ludzi, zakończył powstanie żytomierskie.

Najbardziej waleczny oddział na Rusi

– Oddział Różyckiego był jeden z najlepszych w całej wówczas walczącej Polsce. Składał się z samej inteligencji, z młodzieży rozumiejącej bardzo dobrze, o co się bije, kochającej ojczyznę, pełnej zapału i poświęcenia; była to szlachta ukraińska, która raz schwyciwszy za kord, umie zwyciężać lub zginąć – pisał z podziwem Jan A. Chranicki o oddziale, z którym nie było mu dane połączyć swoich sił.

Wołyński pułk kawalerii został zorganizowany przez Edmunda Różyckiego 9 maja 1863 r. na uroczysku Pustocha pod Lubarem. Kontynuował on tradycję zapoczątkowaną przez ojca, gen. Karola Różyckiego, który podobny pułk sformował w czasie powstania listopadowego. Edmund, jako chłopiec wcielony pod przymusem do kadetów carskich nie poddał się rosyjskiej propagandzie.

Na czele swojej kawalerii zajął Lubar, Połonne i Miropol, wszędzie odczytując chłopom „Złotą hramotę”. Pod ostatnią z miejscowości pobił usiłujących go powstrzymać Rosjan. Następnie, wymykając się przeważającym wojskom zaborcy, skierował się ku granicy austriackiej, licząc na nadejście wyprawy gen. Wysockiego.

26 maja pod Małą Salichą w powiecie zasławskim Różycki pobił znacznie silniejsze i lepiej uzbrojone oddziały rosyjskie, jednak już następnego dnia jego pułk, przyparty do granicy austriackiej, wobec nieprzybycia Wysockiego, został zmuszony do przejścia w stronę Galicji. Krótka, chociaż znaczona błyskotliwymi sukcesami kampania pułku Różyckiego, należała do największych sukcesów powstania.

Insurekcja uwieńczona represjami

Epizod powstańczy na kresach dawnej Rzeczypospolitej przyniósł poważne represje carskie. Poza rozstrzelaniem kilku dowódców powstańczych, wziętych do niewoli uczestników boju zesłano z twierdzy kijowskiej na Syberię. Szlachta polska tych ziem została obłożona podatkiem liczącym dziesiątą część majątku, a 144 dobra ziemskie zostały skonfiskowane.

Tak wyglądał bilans zaznaczenia krwią granic Polski, co – jak pisał ze smutkiem Tadeusz Bobrowski – było zgubą kraju i rewolucją robioną na korzyść cara Rosji Aleksandra II, „podwójnym szaleństwem, bo najprzód wykazywało obszerność rewindykacji wobec nowych historycznych i politycznych haseł zgoła nieuzasadnionych, następnie musiało wykryć nieodwołalnie sekret naszej słabości liczebnej w obu prowincjach, czego rewolucjoniści widzieć nie chcieli”.

Słowo Polskie na podstawie artykułu Marka Gałęzowskiego, Historia do Rzeczy, 23.01.17 r.