Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Regiony » Chmielnicki » Wielki Głód na pograniczu Podola i Wołynia oczami Polaków

Wielki Głód na pograniczu Podola i Wołynia oczami Polaków

6 grudnia 2006 roku Sejm RP uznał Wielki Głód na Ukrainie w latach 1932-33 za akt ludobójstwa, dokonany przez bolszewickie stalinowskie władze na mieszkańcach sowieckiej Ukrainy. Wśród ofiar sztucznie wywołanego „Głodomoru”, jak nazywają tę zbrodnie mieszkańcy Ukrainy, było także wiele Polaków.

O terrorze głodowym w Sławucie i jej okolicach w latach 1932-33 opowiada Katarzyna Siewicz – członek Sławuckiego Związku Polaków:

– Temat Wielkiego Głodu, zarówno jak i zbrodni wołyńskiej był tematem zakazanym w ZSRS. Ale starsze pokolenie wiedziało o tych tragediach polskiego narodu, mój ojciec też czasami o tym wspominał. W naszej rodzinie zawsze mówiono o Polsce, chociaż, jak byłam małą dziewczynką, nie wszystko rozumiałam. W naszym domu śpiewano pieśń „Jeszcze Polska nie zginęła” i tylko po jakimś czasie dowiedziałam się, że to jest polski hymn narodowy.

Mieszkaliśmy w wiosce, większość mieszkańców której stanowili Polacy. Potem przeprowadziliśmy się do Sławuty, poszłam do szkoły. Po polsku już wtedy nie mówiliśmy, ale iskra polskości zachowała się w naszych sercach. Dziś każdą rocznicę Wielkiego Głodu przeżywam bardzo ostro, tak jak Żydzi przeżywają tragedię Holokaustu.

W naszej rodzinie od głodu zmarła moja ciotka, babcia i czworo jej dzieci. Kiedy dziadka Adama zamordowali Sowieci, a był to rok 1933, Wielki Głód wkraczał w swoje apogeum. Babcia Stanisława po wieczornej modlitwie położyła dzieci spać, zatkała komin i sama się położyła żeby się wszyscy razem udusili. Wtedy nie wiem co to było – sen, objawienie czy coś innego – pojawił się jakiś dziadek z białą brodą i zaczął do babci krzyczeć „Stasiu, cóż ty robisz, to wielki grzech!” . Babcia odpowiedziała mu, że nie wie jak ma czynić, bo już straciła jedno dziecko z głodu, nie ma co jeść, innym dzieciom koście spod skóry wystają… Na co dziadek jej odpowiedział: „Wiem, że sowieci zabrali ci i krowę, i konia, i zborze, pójdź do wioski, gdzie się urodziłaś, może znajdziesz tam jeszcze ziarna”.

A urodziła się babcia około 25 km za Izasławem, razem to 50 km w jedną stronę. Dziadek dalej krzyczał do babci żeby szybko tam szła i kiedy ona zapytała dlaczego on tak krzyczy, on powiedział że jest Bogiem.

Tę historię opowiedziała mi starsza kuzynka, Antonina Grenowiecka, do dziś mam dreszcze kiedy ją opowiadam innym. Mój tata był najmłodszy, miał wtedy 5 lat, a mama Antoniny miała 10 lat ona była najstarsza. Babcia Stanisława pozostała wdową w 25 lat, sowieci zabili jej męża Adama i ona pozostała sama z pięcioma dziećmi. Nastąpił 1933 rok, rok Wielkiego Głodu, i jej najstarsza córka Bronisława zmarła z wycieńczenia. Wtedy babcia postanowiła, że nie zniesie więcej patrzenia na mękę dzieci i pomyślała to skończyć w taki sposób, jak i wielu innych zdesperowanych wygłodzonych mieszkańców wsi – czyli zabić siebie i dzieci. Ale kiedy pojawił się ten dziadek, babcia postanowiła go posłuchać i wdrapała się na strych, gdzie na podłodze pod sianiem zdołała zebrać od 3 od 5 kg zboża. Potem zamknęła znów dzieci i poszła do rodzimej wioski, jak jej poradził gość. Szła zmęczona, słaba i głodna przez prawie 50 km pieszo! Doszła do starego młyna, gdzie kiedyś pracowała i do którego powiedział jej żeby szła dziadek, i omal nie straciła świadomości.

Młynarz zobaczył ją i zaprowadził do pokoju. Zobaczywszy że jest umiera z głodu, przyniósł jedzenie. Babcia zaczęła płakać, powiedziała że w domu na nią czekają czworo umierających dzieci. Ten mężczyzna zdziwił się, że ona go nie poznała, bo on dobrze znał jej męża Adama, a nawet był starszym świadkiem na weselu u babci. Młynarz zawołał żonę i dał babcie dwa bochenka chleba i trochę mąki. Żona młynarza zaprzęgła konia i odwiozła babcię do dzieci. Babcia Stanisława myślała jak rozdzielić ten chleb pomiędzy czworo dzieci i ona piąta… Wtedy wzięła bochenek chleba i poszła na rynek w Sławucie. W 1933 roku ludzie oddawali za chleb wszystko. Na rynku babcia wymieniła na bochenek chleba całego żywego konia!  Koń był z zaprzęgiem, więc przez jakiś czas Stanisława zarabiała tym, że woziła ludziom co oni prosili i pewnego razu przyjechała do młyna. Zobaczyła tam młynarza, który kiedyś ją uratował. Ten bardzo się zdziwił kiedy zobaczył konia, wymienionego na bochenek chleba. Tak nasza rodzina przeżyła Wielki Głód 1933 roku…

Z Katarzyną Siewicz rozmawiał Jerzy Wójcicki, opracowanie nagrania Ania Szłapak, 07.08.16 r.