Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Regiony » Żytomierski » Spowiedź Polaka „gorszego gatunku”…

Spowiedź Polaka „gorszego gatunku”…

Nigdy nie myślałem, że przyjdzie taki czas, gdy będę musiał dowodzić swej polskości… Lecz przyszedł i postawił między mną a Polską przegrodę w postaci bariery wizowej. Potem ku radości Polaków byłego ZSRR pojawił się dokument, którego posiadacz otrzymywał praktycznie wszystkie prawa obywatela RP. Chodzi oczywiście o Kartę Polaka! Odpowiednia ustawa weszła w życie z dniem 28 marca 2008 roku. Hurra!

Kilka lat temu dowiedziałem się o tym, że w moim mieście Dniepropietrowsk powstał Związek Polaków. Od razu udałem się do „swoich”. Lecz nie mając w rękach dokumentów, zaświadczających moje polskie korzenie, od razu poczułem się tam człowiekiem gorszego gatunku, bo Prezesa Związku nie interesowało moje życie, pełne polskości w okresie radzieckim. A był to taki czas, kiedy nikt z nas nie myślał o tym, że musi „zasłużyć” na Kartę Polaka. Szukaliśmy polszczyzny wszędzie, gdzie tylko można było ją znaleźć. Moja rodzina kupowała każdą płytę firmy „Muza”, prenumerowała wszystkie polskie gazety – od Świata i Sztandaru Młodych do Trybuny Ludu. Wiedzieliśmy praktycznie o wszystkim, czym wtedy żyła Polska, o każdym jej bohaterze, reporterze, piosenkarzu, etc. Opowiadam o tym Prezesowi, lecz widzę, że ten pan zawsze trzyma się daleko od wszystkiego co chciałem mu przekazać, bo był i pozostał zwykłym przedstawicielem gatunku Homo sovieticus… Szkoda. Interlokutor nie ciekawy, ale nic nie porobisz.., idziemy dalej:

– Gdy byłem młodym muzykiem, mój repertuar na 25% składał się z polskich piosenek. W okresie „Solidarności” wysyłałem razem z matką do Polski paczki z artykułami spożywczymi dla Rodaków, póki na poczcie nie powiedziano – „Wystarczy, więcej nie wolno!”. Nosiłem na swej polskiej kurtce, na przeciwko serca, polskiego orzełka, póki późnym wieczorem cztery mordy nie wyrwali mi go z „mięsem”, i nie zbili mnie tak, że na kilka miesięcy straciłem władzę w nogach… A gdy wróciłem ze szpitala, żadna z polskich gazet już na mój adres nie przychodziła… Stan wojenny… Wszyscy tańczymy „jaruzelka”… Kiedy otrzymałem dyplom – nie mogłem znaleźć w rodzinnym miejscu pracy w zawodzie… Pierestrojka! Zapraszałem na każdy miejscowy międzynarodowy festiwal muzyczny, w organizacji którego brałem udział, polskich artystów, a kiedy w Polsce o tej imprezie pisano – czułem się szczęśliwy! Blokada została przerwana. Pamiętam, jak Andrzej Pasternak w „Sztandarze młodych” o mojej „Beatelmanii-89” (międzynarodowy festiwal muzyki Beatlesów, 34.000 widzów co dnia!) pisał tak – „Od obrazy ściska mi się gardło! Tyle lat słuchaliśmy muzyki Beatles, a Rosjanie pierwsi wpadli na pomysł zorganizowania takiego festiwalu… – Krzyczałem mu przez 1500 kilometrów –  „Andrzeju, spokojnie! Polak i tu potrafił!”

Opowiadałem Prezesowi i o tym, jak pomagałem w odrodzeniu kościoła św. Mikołaja w Dnieprodzierżyńsku. Zapraszałem proboszcza, księdza Marcina, na otwarcie zorganizowanego przeze mnie dziecięcego festiwalu międzynarodowego polskiej piosenki, budzącego niezadowolenie władz miejscowych, bo musiałem przecież rozmawiać z przedstawicielem innego, niż prawosławne, wyznania… Razem z metodologami Jarocińskiego Ośrodka Kultury przez cały rok jeździłem po miastach krajów WNP, ucząc miejscowe dzieci piosenek w języku polskim…
Swoje obszerne doświadczenie zaoferowałem Prezesowi zupełnie szczerze, lecz zrozumiałem: nie potrafię tu nic zorganizować… Człowiek śledzi zazdrosnym okiem za każdym objawem aktywności członków kierowanej przezeń organizacji… Znana sytuacja…

Nie lubię władzy, nawet tej najlepszej (pierwsza oznaka polskiego charakteru…:) Wystarczy mi przekroczyć próg urzędnika, aby nam obu zrobiło się mdło. Dlatego bez żadnej ochoty jadę do archiwum obwodowego po dokumenty świadczące o mojej polskości. W głowie kręcą się najróżniejsze obawy: a jak nagle się okaże, że wśród przodków byli Żydzi? I co wtedy? Zamiast KP czeka mnie obrzezanie? Brr….

Na szczęście, pracownicy archiwum nic wspólnego nie mieli z biurokracją, jednak rozczarowali: w pierwszych dniach wojny ze wszystkich akt archiwalnych czerwonoarmiejcy zdążyli przenieść do eszelonu ewakuacyjnego tylko 10%… Oczywiście – papiery członków partii. W drodze na wschód pociąg został zniszczony przez niemieckie bombowce, i dokumenty spłonęli. Resztę – 90% wywiozła z Ukrainy do Niemiec Zonderkomande SS pod kierownictwem doktora kulturologii i historii Karla Stumpfa…

Nie do wiary! Ale po wykonaniu długich badań dziennikarskich udało mi się w Stanach odnaleźć archiwa, i to nie tylko naszego obwodu! Również Odessy, Pskowa, Nowgoroda etc. Jak się okazało, po wojnie Amerykanie wywieźli je do USA. Nie oryginały, lecz kopie wtedy zdobyłem!

Tę radosną nowinę przekazałem Prezesowi. Mówię:
–  Zgłoś tę informację do Konsulatu! To jest plus dla ciebie. Bo archiwum zostało odnalezione przez członka twojej organizacji! Są tam dokumenty, dotyczące też Głodomoru na Ukrainie w latach 1932-33! Będziesz miał czym dogodzić i władzom ukraińskim!- Lecz reakcji żadnej…
„Pies cię gryzł!” – pomyślałem w duszy. Usłyszałem, że po trzech latach członkostwa w organizacjach polonijnych członkowi przysługuje prawo do otrzymania Karty Polaka – rzuciłem rozmowy z człowiekiem w Stanach, który miał to ukraińskie archiwum. Bo osobiście od Polski dla siebie nic nigdy nie chciałem, nie chcę i dziś. Aby tylko móc bez tej przeklętej wizy odwiedzać swych starych, lecz na razie żyjących przyjaciół, bo niektórzy wśród nich już przenieśli się na cmentarz – Bogdan Łyszkiewicz, Tadeusz Nalepa… Pojechać na polskie festiwale, konkursy, do ulubionego Krakowa, na Mazury…. A więc gdy od momentu mego przystąpienia do Związku Polaków minęło trzy lata, zapytałem Prezesa o Kartę Polaka. W odpowiedzi zabrzmiało:

– Za mało zrobiłeś dla naszej organizacji!
– Za mało zrobiłem? Proponowałem ci coś zorganizować i co? A gdy w Polskim Domu robiono remont i przyszedłem z pomocą tylko sam jeden?! Na dodatek przyniosłem ze sobą tyle własnych narzędzi, których mi jak dotąd nikt nie zwrócił!” Rozmowa przybierała zły obrót. „Przecież wiecie, że po represjach stalinowskich ojciec zmienił swoje polskie nazwisko Lubczyk na ukraińskie Lubczenko nie z dobrej woli! Macie mu to za źle? A ja nie mam! Bo dobrze pamiętam co to jest barak i Sybir… Nazwisko rodowe mej matki jest takie same, jakie miał założyciel jednego z prastarych polskich miast i ma dziś najlepszy polski hokeista Marcin Kolusz!”

Lecz wszystko było bez skutku. Moje argumenty nie mieli dla Prezesa żadnej wagi. Zrozumiałem dlaczego:

– Zrobiłbym dla ciebie KP, gdybyś miał pieniądze….

Odjęło mi mowę! Prawdziwy cios!

– Jak to? – nie mogę dać wiary. A on mi na to:

– No, powiedzmy, sponsorujesz nas na coś. Prawda, KP należy uzgodnić jeszcze z jedną osobą z Kijowa…

Jestem w szoku! Okazuje się, że każdy oszust na terenie ex-ZSSR, który ma pieniądze w kieszeni, „może spokojnie kupić sobie to, za co jedni Polacy wczoraj odpokutowali na swych „sybirach” i „kazachstanach”, a drudzy dziś w Polsce płacą niemałe podatki?

Ile kosztuje Karta Polaka?!

Odpowiedź otrzymuję od prezesa Domu Polskiego, ale tym razem nie naszego miasta: „Co się tyczy kupna KP, słyszałam osobiście z pierwszych ust od innych prezesów, że można ją kupić, wymieniono sumy od 400 do 1500 euro”. (Z oczywistych powodów imię i nazwisko osoby, która wskazała kwotę łapówki, autor nie przytacza.)

Czy można sprawdzić informację naszego bohatera? W internecie jest dużo pośredników, gotowych „dopomóc” rodakom przy zdobyciu KP. Są bardzo wymowne oferty: „Zrobimy kartę Polaka każdemu Ukraińcowi. 1500 euro”. Skromniejsza propozycja z Białorusi: „Karta Polaka!!! Pomogę dobrym ludziom za niewielkie wynagrodzenie” etc. Rzecz jasna, że w charakterze oferentów występują tu nie prezesi, lecz ich miejscowi pomagierze. A kto pomoże ludziom, kto zawsze żył z Polską w sercu, a nie z KP w kieszeni?

Walerij Lubczenko
Ukraina, Dniepropietrowsk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *