Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Różne » Warto wiedzieć » Losy Sługi Bożego Serafina Kaszuby po II wojnie światowej

Losy Sługi Bożego Serafina Kaszuby po II wojnie światowej

Źródło: www.kapucyni.ofm.plWczesną wiosną 1945 roku, kiedy wojna przesunęła się dalej na zachód, rozpoczęło się przesiedlenie polskiej ludności z wschodnich ziem Rzeczypospolitej do PRL. Do biedy i nędzy, jaką przyniosła wojna, doszło brutalne wydziedziczenie, które jak na ironię nazwano „repatriacją”. W rzeczywistości była to ekspatriacja.

Zmęczeni wojną, zdziesiątkowana ludność polska musiała opuszczać swoją ojcowiznę, którą od licznych pokoleń zamieszkiwała. W większości byli to starcy, kobiety i dzieci, gdyż mężczyźni, albo zginęli w obronie swych rodzin, albo wcześniej zostali aresztowani i wywiezieni na Sybir, lub też z wkroczeniem Armii Czerwonej zabrani do wojska.

Nie wszyscy jednak chcieli wyjeżdżać. Wiele rozbitych rodzin postanowiło pozostać w oczekiwaniu na połączenie się ze swoimi rozproszonymi w czasie wojny i z przywiązania do ziemi rodzinnej. Obawiano się jednak o nowe niewiadome jutro.

O. Serafin duchowo związany ze swoimi wiernymi, znalazł się nie pierwszy raz w wielkiej rozterce. Wyjechać na zachód, czy pozostać z tymi, którzy wyjechać nie chcieli, lub nie mogli? Ziemie wschodnie opuściło duchowieństwo, współbracia zakonni (z klasztorów w Ostrogu, Olesku, Drohobyczu, Kutkorzu i Lwowie). Wyjechał jego ojciec z dwoma córkami i wnukami. Wszyscy doradzali, prosili, nalegali nawet, by i on ratował się, korzystając z prawa „repatriacji”. Postanowił jednak pozostać. Decyzja ta była z jego strony nową heroiczną ofiarą, która zdumiała odjeżdżających.
Jeden ze świadków owych dni tak wspomina: „Transporty już odchodziły jedne za drugim. Do głowy nam nie przyszło, że O. Kaszuba z nami nie wyjedzie. On już przy pierwszym transporcie powiedział, ze choćby tu dwóch Polaków zostało, to ja będę trzeci z nimi. On się poświęcił dla tych ludzi. Nie chciał ich zostawić. To były tak ciężkie czasy. Tam w dalszym ciągu groziło niebezpieczeństwo utraty życia. To można zaliczyć do szaleństwa Bożego, tam pozostać. To było prawdziwe skazanie siebie na ofiarę. Takie było nasze przekonanie, i On w takich strasznych warunkach tam pozostał. To wszystko cośmy mogli tam znieść i przeżyć, zawdzięczamy tej jego postawie”.

Pozostał, by być duszpasterzem dla tych Polaków, którzy nie opuścili swej ojczystej ziemi. Rozpoczął nowy etap swej ofiary. Powoli na spalonej ziemi zaczynało się budzić nowe życie. Polacy, którzy nie opuścili Wołynia, osiedlali się razem po kilka rodzin w miasteczkach, gdzie było stosunkowo bezpiecznie. O. Serafin osiadł w mieście Równe, gdzie pozostało dość dużo Polaków. Przy opuszczonych kościołach powstawały samorzutnie komitety, które troszczyły się o mienie kościelne i zabiegały, by przynajmniej od czasu do czasu przyjeżdżał do nich kapłan, odprawiał Mszę świętą i udzielał sakramentów.

Tym kapłanem który „znów się napatoczył”, był właśnie ubogi kapucyn O. Serfain Kaszuba. Dojeżdżał więc do Łucka, Zdołbunowa, Dubna, Sarn, Ostroga, Korca, a także innych większych skupisk Polaków, w niektórych wioskach, nawet poza dawną granicą Polski, gdzie nadal mieszkało wielu katolików. Oczywiście w większości byli to Polacy świadomi swej narodowości i przynależności do rzymskokatolickiego Kościoła. Duszpasterska praca O. Kaszuby na tak rozległym i zniszczonym obszarze nie była łatwa. Niemal nieustanne podróże oraz przebywanie w terenie wyczerpywały siły i nadwerężały nietęgie przecież zdrowie.

Nadmienić trzeba że O. Serafin nie oszczędzał siebie i nie szukał wygody. Był stale do usług wiernych, którzy z utęsknieniem oczekiwali przybycia duszpasterza. Zapobiegliwie organizował komitety przykościelne, zachęcał wiernych do trwania w wierze i polskich tradycjach, roztaczał opiekę nad dziećmi i młodzieżą pozbawioną polskich szkół i patriotycznego wychowania. Wspólne spotkania Polaków z kapłanem nie tylko podczas nabożeństwa, krzepiły ich ducha, umacniały w wierze i narodowych przekonaniach.

Przeszło dziesięć lat, ze zmiennymi kolejami losu, trwała ta żmudna praca. Z roku na rok narastały nowe trudności. Grożono lub wprost karano członków komitetów kościelnych, nakładano coraz to nowe podatki, a przede wszystkim pilnie śledzono ożywioną działalność duszpasterską O. Kaszuby. Czynnikom urzędowym nie podobała się osoba tego kapłana, który niestrudzenie pracował nad podtrzymaniem wiary i polskiego ducha. Chciano za wszelką cenę pozbyć się tego duchowego przywódcy Polaków. Zaczęto rozgłaszać w prasie oszczercze artykuły przeciwko O. Serafinowi. Posłużono się najbardziej niskimi chwytami pomawiając go o niemoralne życie i nadużywanie alkoholu, o oszukiwanie łatwowiernych ludzi i wyłudzanie od nich pieniędzy. Nikt z wiernych w to nie wierzył, gdyż wszyscy dobrze znali swego ukochanego duszpasterza i zdawali sobie sprawę z intencji autorów ogłaszanych artykułów.

Dla miejscowych władz administracyjno–politycznych takie artykuły w prasie, były potrzebne jako „dowody” przeciwko niewygodnemu kapłanowi. Urzędnik do spraw wyznań w Równem 13 kwietnia 1956 roku wezwał do siebie O. Serafina Kaszubę na rozmowę. Powtórzył mu ogłoszone w prasie zarzuty, a następnie oświadczył, że zostaje pozbawiony wszystkich praw kapłańskich. Wkrótce po tym pozamykano kościoły w Równem i w miejscowościach, do których dojeżdżał. Dla Polaków ogłoszono dodatkową „repatriację”.Wywierano również nacisk na O. Serafina, by wyjechał do Polski; kuszono go udogodnieniami, byle tylko zechciał usunąć się z tamtego terenu.

W tej ponownie trudnej sytuacji w przekonaniu, że ten utrudzony kapłan, zasłużył już na odpoczynek w kraju, prosili go siostra i ojciec, radzili przełożeni, by powrócił do Polski. Jednak ponad wszystkie te prośby i perswazje ważniejsze dlań było niesienie kapłańskiej posługi opuszczonym rodakom. Pozostał z nimi. Była to już trzecia heroiczna ofiara dla chwały Bożej i duchowego pożytku wiernych pozbawionych wszelkiej opieki duszpasterskiej na Wołyniu.

To bardzo nie podobało się komunistycznym władzom, zatem został podstępnie wymeldowany, otrzymał zakaz sprawowania czynności duszpasterskich. Nie posiadając zameldowania, konspiracyjnie docierał coraz dalej: na Białoruś, Litwę, na Zaporoże, Krym, do Kijowa czy odległej Estonii. Ustawicznie śledzony i nękany przez organy bezpieki, postanowił dotrzeć do odległego Kazachstanu. Objął tam opieką duszpasterską rozległy teren celinogradzki. W Kazachstanie żyło wówczas około 60 – 100 tysięcy Polaków, którzy przeżyli gehennę przymusowych deportacji.
I tak oto O. Serafin pozbawiony legalnej możliwości sprawowania kultu został wędrownym duszpasterzem i był w swej posłudze niezwykle ofiarny; zdarzało się, że po całonocnych spowiedziach mdlał w „konfesjonale”. W ciągu dnia, by nie wzbudzać podejrzeń, podejmował różnorodne „legalne” prace. Był introligatorem, sprzedawcą ziół, a później palaczem w szpitalu dla chorych na gruźlicę
W 1966 został aresztowany w czasie jednej z „wypraw apostolskich” i pod zarzutem włóczęgostwa skazany na pięcioletnie zesłanie do sowchozu w Arykty skąd został przeniesiony do sowchozu w Arszatyńsku. Każde miejsce zesłania było dla niego nowym wyzwaniem duszpasterskim, z którego chętnie korzystali także przedstawiciele innych wyznań, a także niewierzący. Zwolniony z sowchozu 16 listopada 1966 wkrótce potem 22 grudnia 1966 został ponownie zatrzymany i skazany na 11 lat pobytu w zakładzie dla nieuleczalnie chorych w Małej Timofijewce k. Celinogradu, skąd zbiegł 8 lutego 1967 r., by nadal, jako duszpasterz pracować w Kazachstanie. A związany z leczeniem szpitalnym pobyt w Polsce w latach 1968 – 70 utwierdził go tylko w przekonaniu, ze jest potrzebny na Wschodzie. Wrócił tam, by umrzeć wśród „swoich”.

Kapucyn O. Robert Krawiec krótko, choć pięknie tak pisze w swoim opracowaniu w internecie o pracy Włóczęgi Bożego: „Ubóstwo było szczególnym charyzmatem O. Serafina. ‘Właściwie nic mi więcej niepotrzebne, kiedy mam Jego’ – stwierdził razu pewnego. W podróżnej walizce nosił jedynie paramenty liturgiczne. Od wiernych nie pobierał ofiar, a kiedy coś otrzymał czuł się niegodnym dłużnikiem. Chrystusa doświadczał w dwojaki sposób: w Eucharystii, która była dla niego ‘Tym co Najważniejsze’ i w człowieku, którego spotykał obok siebie. Komuniści szkalowali go w różnorodnych artykułach nazywając: ‘pasożyt’, ‘niebezpieczny włóczęga’, ‘watykański szpion’. Chrześcijanie mówili: ‘prawdziwy apostoł’, ‘święty człowiek’.”.

I w innym miejscu tej samej pracy dodaje: „Pomimo rozlicznych cierpień ojciec Serafin potrafił zachować pogodę ducha. Mówił o sobie ‘grat życiowy’, a przeczuwając zbliżająca się śmierć pisał: „lampa dogasa i kopci”. Innym razem zauważał ‘trzeba trochę odpoczynku, ale chyba już będzie wieczny’. Analizując osobowość O. Serafina można powiedzieć, że był on introwertykiem o melancholijnym usposobieniu. Cechował się samokrytycyzmem i dystansem do własnej osoby. Posiadał umiejętność podejmowania decyzji, które wymagały nieraz dużej odwagi. Był osobą wewnątrzsterowną choć liczył się z opiniami innych, a zwłaszcza ze zdaniem przełożonych. Ojciec Serafin potrafił zintegrować występujące w nim przeciwieństwa, co jest uznawane w psychologii jako cecha dojrzałej osobowości. ‘To był człowiek, który miał poczucie świadomości swojej osoby i celu życia. Nieustannie nad sobą pracował’ – stwierdził O. Kolbuszowski. ‘Najzupełniej normalny i poważny’ – powiedział O. Borkowski, współbrat z nowicjatu.”.

We wrześniu 1977 r. Ojciec Serafin pojechał z wizytą duszpasterską do Lwowa, gdzie umarł. Stało się to w nocy 20 września 1977 r. Przyczyną śmierci była gruźlica, która towarzyszyła mu przez prawie całe kapłańskie posługiwanie, jak cień wzmagając, bądź osłabiając swoje objawy.  Ojciec Serafin był pochowany na Janowskim Cmentarzu we Lwowie. 2 grudnia 1992 r. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. 17 listopada 2010 r. doczesne szczątki Ojca Serafina zostały przeniesione do  klasztoru OO. Kapucynów w Winnicy na Ukrainie.

Opracowanie Sławomir Tomasz Roch w oparciu o znakomitą ksiażkę kapucyna O. Hieronima Warachima „Apostoł Kościoła Milczenia O. Serafin Kaszuba”, 03.03.16 r.