Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Regiony » Winnicki » Żywa legenda ziemi kresowej. Maria Taniewska

Żywa legenda ziemi kresowej. Maria Taniewska

Z tą kobietą los połączył nas przez przypadek. Pewnego dnia Prezes Barskiego Rejonowego Stowarzyszenia Weteranów Nadzieja Kuzniecowa powiedziała, że zamierza odwiedzić Marię Taniewską – weterankę pracy, uczestniczkę II Wojny Światowej, swoją koleżankę i nauczycielkę, która akurat obchodzi 97. urodziny. Pierwsze, co zauważyłem w domu Pani Marii, to – duże zdjęcie solenizantki pośród licznych bukietów i wiosennych kwiatów.

W ten właśnie sposób udało się poznać 97 letnią mieszkankę Baru, człowieka o trudnym losie, kochającą matkę, babcię i prababcię, jedną z najstarszych mieszkańców miasta oraz przedstawicielkę dawnego polskiego rodu.

Powiem szczerze, jak ją zobaczyłem, to nie uwierzyłem, że ma tyle lat. Siedziała przede mną energiczna, ładnie uczesana i dobrze ubrana kobieta. Kiedy przedstawiłem się, w jej oczach zabłysły radosne promyki, powiedziała: „A ja lubię czytać Słowo Polskie, bardzo mi się podoba ta nowa gazeta i moja Tosia zawsze przynosi ją z kościoła” – powiedziała na przywitania uśmiechnięta babcia. I opowiedziała bardzo ciekawą historię:

Urodziłam się w małej wsi Boguszówka, obecnie powiat kuryłowiecki obwodu winnickiego. Moje nazwisko panieńskie brzmi Gogol. Nawiasem mówiąc, pochodzi ono od dawnego rodu szlacheckiego Eustachego Gogola, który posiadał spory majątek w obecnej wsi Gogol rejonu wińkowieckiego. Mój ojciec Stefan Gogol był zawziętym jeźdźcem, dżokejem hrabiego Bogusza.
Po ukończeniu nauki tat wiele razy wyjeżdżali oni na międzynarodowe zawody jeździeckie. Wracając ojciec często przywoził okazałe nagrody z Paryża, Genewy, Brukseli, Londynu. Pamiętam, że miał dużą srebrną papierośnicę, z której był bardzo dumny jako że było to wspomnienie o Wielkiej Brytanii. Matka moja Katarzyna, z domu Bezdzietna, pochodziła z pobliskiej wsi Zamichów, obecnie rejon nowouszycki.
Było nas pięcioro dzieci. Wychowywaliśmy się w duchu patriotycznym i religijnym. Starsze rodzeństwo chodziło do szkoły, w Boguszówce działała szkoła podstawowa. Miałam wtedy cztery lata, a już w wieku sześciu lat poszłam razem z nimi na naukę. Nauczyciel nie chciał mnie przyjąć, bo byłam jeszcze mała jak na te czasy i niewielkiego wzrostu. Ale kiedy sprawdził moją wiedzę, był bardzo zdziwiony i chętnie zapisał mnie do klasy. W sali szkolnej stało cztery rzędy ławek, każdy rząd – to inna klasa, od pierwszej do czwartej. W przeciągu dwóch lat ukończyłam cztery klasy! Ojciec chciał mnie oddać do szkoły w Podleśnym Jałtuszkowie, nie chciano jednak mnie tam przyjąć, mimo moich osiągnięć w nauce.
Tata uczył mnie języka polskiego wg elementarza Jadwigi Jagiellońskiej, poznałam i zapamiętałam wiele wierszy znanej polskiej poetki Marii Konopnickiej.
Pani Maria recytuje poezję ulubionej poetki, precyzyjnie wymawiając każde słowo o białej brzozie, płaczącej wierzbie, o zawiei, która rozpędziła się w czystym polu, o mrozie, który zarumienił dziecięce policzki małych kolędników, winszujących lud Boży z Bożym Narodzeniem…
– Ale rozpoczęła się w Rosji rewolucja. Wraz z rodziną hrabiego Bogusza wyjechaliśmy do polskiej Łodzi. Dziadek nie dawał nam spokoju. Pisał listy do mego ojca, aby wrócił na Podole. Tutaj, podobno, skończyła się wojna domowa, potrzebne były ręce do pracy, a dziadek już był w podeszłym wieku i trzeba było nim się zaopiekować. Po długotrwałej korespondencji i namowach ojciec przeniósł się z Polski do Ukrainy.
Wspominam tamte lata dwudzieste, kiedy na Ukrainie było w miarę spokojnie. Działały szkoły. Razem z kuzynkami poszłam do szkoły w Zamichowie, tato co niedziela wprzęgał nasze konie w świąteczny z dzwonkami zaprzęg i jechaliśmy do kościoła w Jałtuszkowie. Pamiętam jak kuzynki przygotowywano do pierwszej Komunii. Były starsze ode mnie i przygotowywałam się z razem nimi.
Uczyłam się modlitw, fragmentów z Biblii, odpowiedzi na pytania księdza przed Pierwszą Komunią.
Kiedy przyjechaliśmy do kościoła, ksiądz, zobaczywszy, że jestem taka mała, zaczął mówić rodzicom, że, niby, jeszcze za wcześnie przystępować do Komunii. Ojciec zaś powiedział księdzu, że jestem już dobrze przygotowana. Wtedy ksiądz przeprowadził egzamin i był bardzo zadowolony, gdyż odpowiedziałam na wszystkie pytania.
Mama i tata, starsze dzieci, wujostwo – wszyscy pięknie śpiewali, znali dużo pieśni ludowych i popularnych, umieli grać na różnych instrumentach muzycznych. My też staraliśmy się nie pozostawać w tyle. Dotychczas w mojej pamięci mimo wielu trudności i nieszczęść tkwią różne melodie, których śpiewam do dziś, nauczyłam też moje córki.
Kolektywizacja nie ominęła naszej rodziny. W żaden sposób Gogolowie nie chcieli wstępować do kołchozu, gdyż posiadali własną ziemię, konie, narzędzia. Ojciec opowiadał, że po zrobieniu zapasów chleba i przekazaniu go bolszewikom, natychmiast otrzymywał kolejne polecenie – jeszcze większe. Tak nie mogło już dłużej trwać i rodzice porzucili uprawę ziemi.
Po ukończeniu szkoły wyszłam za mąż za nauczyciela Mikołaja Polakowa. Najpierw pracował jako nauczyciel w szkole podstawowej w Boguszówce, później przeniesiono go do jałtuszkowskiej szkoły średniej. Miasteczko Jałtuszków było wówczas centrum rejonowym.
Mój mąż pochodził z Kamieńca Podolskiego. Tam zdobył wykształcenie. Wyróżniała go aktywność społeczna, patriotyzm, nigdy się nie wyrzekł języka ojczystego, wiary katolickiej i zwyczajów swojego narodu. Za to został represjonowany w roku 1937 przez NKWD…

Marii Polakowej jako żony wroga narodu nigdzie nie zatrudniano, chociaż ona codziennie chodziła do różnych instytucji i przedsiębiorstw starając się o jakąkolwiek pracę, ale wszędzie odmawiano „żonie wroga narodu”. Pewnego razu pani Maria udała się do jałtuszkowskiej cukrowni. W wydziale kadr powiedziano, że potrzebują niby ludzi do pracy – elektryków, mechaników, operatorów, maszynistów maszyn dyfuzyjnych, dla pań jednak – nie ma nic! W tym właśnie momencie obok pokoju przechodził Bazyli Taniewski. Ich oczy spotkały się w jedynym spojrzeniu. Zapytał kierownika wydziału, dlaczego dotychczas nie wyznaczono ucznia elektryka. Ten odpędził go niczym dokuczliwą muchę. – Nie ma odpowiednich chłopców z wykształceniem, a ta dziewczyna? – zapytał Bazyli. Kadrowy chciał coś wyjaśnić, ale potem wziął kartkę, zapisał imię i nazwisko Marii Polakowej – niby mówiąc niech się szkoli. Po kilku miesiącach Maria Polakowa ukończyła kurs w wydziale elektrycznym cukrowni i dostała legitymację elektryka. Miesiąc później Bazyli i Maria pobrali się.

Życie Marii i Bazylego Taniewskich było długie i radosne. Wojna jednak wycisnęła ciężkie piętno na młodej rodzinie. Męża powołano do wojska. Znalazł się w otoczeniu, potem w niewoli hitlerowców. Cudem udało mu się uciec i dostać do sąsiedniej Wierzchówki rejonu barskiego. Tam miejscowi przebrali go i przechowywali do lepszych czasów. Pewnego razu podczas żniw pomagał zbierać słomę, nagle nadeszli okupanci. Zauważywszy młodzieńca, oficer kazał go zatrzymać. Bazyli miał ciemną karnację, wyróżniał go długi bizantyjski nos, ładne brwi. „Jude? (czyli Żyd?) – Nie, Ukrainiec. – Zoldat? (czyli wojskowy, jeniec wojenny?) – Nie, – odpowiedział Bazyli. – Ich bin krank. Choruję. – Niemcy coś powiedzieli jeszcze po swojemu i zostawili go. Po jakimś czasie Bazyli w nocy wrócił do domu. Znowu oboje pracowali w cukrowni. Warto powiedzieć, że cukrownia jałtuszkowska była jedna z najstarszych na Podolu. Powstała w latach 30. XIX wieku. Według niemieckich technologii produkowała cukier-piasek i cukier w kostkach wyższej jakości.

Wiosną 1944 roku Bazylego Taniewskiego znowu powołano do Armii Czerwonej. W Polsce został ranny w rękę kulą rozpryskową. Skierowano go wówczas na leczenie do Podolska w obwodzie moskiewskim. Został kaleką, gdyż ręka nie prostowała się. Po wojnie razem z żoną obaj pracowali w księgarni w miasteczku Jałtuszków. W małym lokalu było zawsze ładnie i czysto. Dziesiątki świeżo wydrukowanych  podręczników, utworów literatury pięknej, zbiorów poezji. Tak i żyli sobie w przyjaźni i miłości. Dzieci – Antonina ukończyła Archangielskie Technikum Farmaceutyczne i do dziś pracuje jako farmaceuta w jednej z barskich aptek. Starszy syn Alik pracował w jałtuszkowskiej cukrowni. Wcześnie zmarł, mając 64 lata. Córka Druga córka – Nela też niedawno odeszła do wieczności. I przeniosła się mama do Antoniny, która nią się opiekuje, troszczy się o nią i dokłada wszelkich starań, aby starość jak najdalej odchodziła od naszej bohaterki.

Pani Maria czyta gazety, słucha radia, żyje wraz z krajem, jego radościami i troskami, prosi Pana Boga i pokój dla Ukrainy, modli się, aby radość i dobry humor panował na umiłowanym Podolu. Taki to los jednej z najstarszych kobiet – Polek naszej barskiej krainy.

Sergiusz Nawrocki, opracowanie Irena Rudnicka, 26.05.15 r.