Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Różne » Warto wiedzieć » „Wstyd mi, że urodziłem się człowiekiem…” Relacje świadków wielkiego terroru w ZSRS z Podola

„Wstyd mi, że urodziłem się człowiekiem…” Relacje świadków wielkiego terroru w ZSRS z Podola

Przesiedleńcy na wschód. Źródło - www.novayagazeta.ruLekceważenie godnością i wolą człowieka było normą całej polityki komunistycznej, zaś wyrok śmierci – według logiki reżimu – był zabiegiem pedagogicznym. Paweł Wyszkowski w swojej monografii, poświęconej zbrodni komunistycznej na terenach Ukrainy, przytacza dialog między dwoma więźniami obozu na Wyspach Sołowieckich: „Dziadku, dziadku, dlaczego płaczesz? Co się stało? Źle się czujesz? Boisz się?”. Dziadek: „Wstyd mi, wstyd mi, że urodziłem się człowiekiem. Z nikim tak nie postępują, a my ludźmi jesteśmy, rozumiesz, mój drogi, ludźmi”.

Areszty tak zwanych „wrogów narodu” najczęściej odbywały się w sposób niespodziewany. W nocy przyjeżdżał samochód NKWD, powszechnie znany jako „czarny kruk” (чорний ворон). Wraz z osobą aresztowaną, zabierano z domu wszystkie pamiątki, z nią związane – zdjęcia, dokumenty itd. Wspomniany już Józef Ziembcki – Polak, mieszkający w dzielnicy Hreczany w Chmielnickim, opowiada historie swojego życia:

„W nocy, 23 sierpnia 1937 roku, na naszym podwórku zaszczekał pies, a potem rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi. Weszło trzech mężczyzn: „Zbieraj się” – powiedzieli do ojca. Wyszli razem z nim. Po tym mój ojciec już nigdy nie wrócił. 29 października 1937 roku został bez sądu i śledztwa rozstrzelany jako „wróg narodu”. Następną ofiarą był w naszej rodzinie Mikołaj, mąż siostry.

Aresztowano go pod koniec grudnia 1937 roku, tuż przed Nowym Rokiem. 31 grudnia siostra poszła do więzienia, by zanieść mu jedzenie. Na silnym mrozie i wietrze stała w kolejce pół dnia. Wróciła wieczorem zmęczona i chora. Całą noc i następny dzień jęczała z bólu. 2 stycznia 1938 roku pogotowie ratunkowe zabrało ją do szpitala, ale nie dostała pozwolenie na leczenie, ponieważ była żoną „wroga narodu”. Rankiem 3 stycznia Józef, będąc w szpitalu, nie znalazł już siostry. Nocą wyniesiono ją jeszcze żywą do kostnicy i pozostawiono przy temperaturze –minus 20 stopni. Jednak on dowiedział się o tym już po wojnie. Szpitalny stróż opowiedział mu, jak w kostnicy jęczała z bólu, tak długo aż zmarła. Wujków, stryjów i innych opiekunów Józefa zabrano w ciągu roku, wszystkich po kolei, i zamordowano jako „przestępców”. Na jakie męki skazani byli Polacy i jakże straszny był ich los! Dla przykładu opowiem też o rodzinie Lenartowiczów. Juliusz Lenartowicz zmarł na tyfus. Jego żona, Aniela, nie mogąc znieść męczarni swoich dzieci w „głodnym” 1933 roku, popełniła samobójstwo. Ale Ale dzieci przetrwały. Przeżyły dzięki pomocy sąsiadów i mieszkańców z polskiej wsi. W 1936 roku deportowano ich wszystkich do Kazachstanu: Kazimierza, Antoniego, Józefa, Tadeusza, Jana i Helenę. W mrozie dochodzącym do minus15 stopni i przy silnym wietrze zdołali ulepić z gliny chałupkę i przetrwać w niej zimę w bardzo trudnych warunkach. Woda ściekała z sufitu i ze ścian, a podłoga zamarzała. W 1938 roku nastąpiła główna rozprawa z żonami i rodzinami „wrogów narodu”.

Zostali wypędzeni z tych terenów i przesiedleni na Wschód. Otrzymali tak zwane „putiowki”, tzn. skierowania, które oznaczały rozkaz opuszczenia domu w ciągu 24 godzin, gospodarstwa, całego mienia i wyjazdu do dalekiego miejsca. Jeżeli ktoś z dorosłych nie wyjechał albo nie zdążył opuścić domu w wyznaczonym czasie, zabierany był na 5 lat do więzienia, a jego dzieci pozostawiano bez opieki.

Tysiące rodzin porzucało pośpiesznie dorobek całego życia i z małymi dziećmi jechało w nieznane. Niektórzy pozostawiali młodsze dzieci pod opieką starszych, 13, 14-letnich, i wyjeżdżali sami […]”.

Podobnie Roman Dzwonkowski przytacza relację jednej respondentki: „Właśnie wracałam z lasu, gdy przyszedł mój mąż i powiedział, że dostał wezwanie do biura kolejowego. Milicjanci, którzy siedzieli w samochodzie, rozkazali mu ubrać się i wziąć ze sobą pieniądze. Wtedy zrozumiał, że coś jest nie tak. Zapłakał, wziął dziecko na ręce i wbiegł do budynku. Dałam mu buty i przygotowałam jakieś ubranie, płakałam i miałam drżące ręce. On, tuląc do siebie dziecko, też płakał. Dałam mu pieniądze i marynarkę. Mąż wyszedł z domu, wsiadł do ciężarówki i pojechał. Nigdy nie zapomnę tego dnia i tej chwili! (płacze). Miałam wtedy 18 lat. Zostałam na ulicy z dzieckiem na rękach, a mój mąż machał do mnie kapeluszem z okna ciężarówki i oddalał się ode mnie. Prosił wtedy, bym nie płakała i obiecał, że wieczorem powróci, lecz od 17 marca 1938 r. już nigdy więcej go nie widziałam”…

Szczególnie okrutne metody kaźni stosowano wobec polskich księży katolickich. Kapłan Diecezji Żytomierskiej, ks. Teofil Szeptycki leżąc surowej zimy w łóżku z wysoką gorączką z powodu tyfusu, został aresztowany i wrzucony do studni. Ks. Piotr Awoglo nie mógł się ruszać, gdyż był sparaliżowany. Co tydzień KGB przeszukiwało jego pokój w Mohylewie. 16 czerwca 1936 r. jeden z agentów powiedział mu: „Postanowiliśmy, że będziesz zlikwidowany. I tak się stanie. Nie doprowadzaj nas do okrucieństwa. Zabij się sam”. 13 czerwca 1937 r. ks. Piotr został aresztowany zaraz po odprawieniu Eucharystii w Mohylewie. Ks. Ryszard Szyszko-Bochus z Diecezji kamieniecko-podolskiej został oskarżony o zdradę państwa, gdyż nie udostępnił listy majątku kościelnego, tzn. szat i naczyń liturgicznych, które władze usiłowały konfiskować. Z tego powodu został zamknięty w „pełnej izolacji” w Jarosławlu, gdzie znosił różnego rodzaju tortury, m.in. wypalanie stóp. Został rozstrzelany 8 grudnia 1937 r. Ks. Franciszek Czyrski z Jarmoliniec został aresztowany podczas uroczystości Św. Piotra i Pawła, gdy żołnierze na koniach zaczęli strzelać do ludzi, którzy śpieszyli księdzu na pomoc. Został osądzony do „pełnej izolacji” w Jarosławlu i rozstrzelany w 1937 r. Ks. Zygmund Kwaśniewski z Kamieńca-Podolskiego został aresztowany i skierowany do więzienia w Kijowie, a w 1938 roku został zamordowany na krześle elektrycznym. Jest to zaledwie kilka przykładów znęcania się władz komunistycznych nad katolickim duchowieństwem w sowieckiej Ukrainie.

Komuniści niszczyli i mordowali całe rodziny polskie-katolickie: kobietom odcinano piersi i rozcinano brzuchy w obecności ich dzieci; mężów kierowano do obozów, a samych dzieci – do domów dziecka. Oprawcy wyśmiewali również tych, którzy bronili Polaków. Znęcając się nad nimi, wylewano takim osobom na głowę benzynę i palono żywcem. NKWD stosowało również inne średniowieczne metody tortur w stosunku do swoich ofiar: wykłuwali oczy, obdzierali ze skóry, odcinali język, grzebali żywcem:
„Nie było żadnego szacunku do kobiety – wspomina, płacząc Stanisława Górzalska. Wandę, która była z nami w baraku, męczono w bardzo okrutny sposób. Wiadomo, iż ona należała do chóru parafialnego i była siostrą kapłana, ale ona o tym nie wspominała z powodu lęku. Dwanaścioro z nas leżało na pryczach więziennych, a inne – pod nimi. Ach! Nie mogę o tym wspominać (płacze), także

Wanda była pod pryczami. Przyszedł nadzorca, aby ją zgwałcić, potem drugi i trzeci…, tak ją męczyli aż straciła przytomność. Potem wyciągnęli ją z baraku i od tej pory nie wiemy, co się z nią stało”.
Podobnie wspomniany już Józef Ziembicki wspomina, iż „podczas aresztowania Ludwika Chamskiego i jego żony Karoliny z Hreczan w Chmielnickim, wójt, ze swoimi podchmielonymi pomocnikami, ograbił ich dom doszczętnie. Zabrał odzież, obuwie, pięć worków ziarna, pościel, naczynie i inne sprzęty domowe. Dom opieczętował, a czworo dzieci wygnał. Anna miała wówczas dwanaście lat, Karolina – dziewięć, Bronisław – osiem, a Stanisław – pięć. Dzieci zamieszkały u krewnych i obcych ludzi. Po roku pozwolono im wrócić do domu, ale zrabowanych rzeczy nie zwrócono”. Nad dziećmi wrogów narodu znęcano się w szkołach, na placach zabaw. Nie pozwalano im podnosić ręki na lekcjach, nie sprzedawano drożdżówek na przerwach w szkole, pozbawiano obiadów szkolnych.

Na zakończenie chciałabym dodać, iż Autorka niniejszego artykułu również wywodzi się z rodziny „ukraińskich Polaków”. Mój pradziadek, Alojzy Wójtowicz z Gródka na Podolu w 1937 r. wraz z rodziną został zesłany do Donbasu. W 1938 r. zabrano go do więzienia w Starobielsku, skąd już nigdy nie powrócił. Został skazany na podstawie fałszywego donosu niejakiego Ananiusza Wodzianickiego – Polaka z pochodzenia, który chcąc się wysłużyć przed ówczesnymi władzami, donosił na rodaków, zamieszkałych w tej miejscowości. Gdy miałam 6 lat wracaliśmy z babcią, Janiną Wójtowicz, z pogrzebu naszego sąsiada. Po drodze babcia pokazała mi zarośnięty krzakami, zaniedbany grób. Powiedziała mi wówczas: „Tu spoczywa pan Wodzianicki, z powodu którego rozstrzelano mojego ojca. Zapalmy na jego grobie znicz, bo nikt go tutaj nigdy nie zapali. Przebaczam mu. Niech więc i Bóg mu przebaczy”. Zapamiętałam to wydarzenie na całe życie.

Stanem na 2001 rok na podstawie spisu ludności wiemy, iż na terenach współczesnej Ukrainy zamieszkuje ponad 144 tys. Polaków, czyli 0,3 % od całej ludności kraju. Jednak istnieje wiele przesłanek, m.in. analiza danych dotyczących liczby rzymskich katolików na obecnych terenach Ukrainy Zachodniej, aby stwierdzić, iż polska mniejszość jest o wiele liczniejsza. Świadczą o tym również liczne punkty nauczania języka polskiego oraz organizacje społeczne, skupiające przedstawicieli polskiej mniejszości. Polacy na Ukrainie są rozsiani na olbrzymich terenach całego kraju. Największymi skupiskami Polaków na Ukrainie są obwody: żytomierski, chmielnicki, lwowski.

Z pewnością można stwierdzić, iż nie ma na zazbruczańskiej Ukrainie rodziny polskiej, której nie dotknęłyby tragiczne wydarzenia krwawego XX wieku. Zresztą, solidarność w cierpieniu łączyła ludzi różnych narodowości oraz różnych wyznań i zespalała ich modlitwę. „Czyż nie było to niewidzialne zwycięstwo wiary nad ludzką nieprawością, zwycięstwo dobra nad złem w ludzkim piekle? – pyta Wacław Hryniewicz, aby zaraz dodać, iż wówczas „człowiek składał świadectwo wierności i zaufania niepojętemu Bogu w sytuacji, gdy mnożyły się znaki jego pozornej nieobecności”. Zdumiewającym jednak pozostaje fakt, iż również ci ludzie, którzy przeżyli, odważnie świadczą o tym, iż „harmonię świata nieustannie na nowo przywraca ‘krew Baranka ofiarowanego od założenia świata’ (Ap 13, 8; por. 1P 1, 19-20). Bóg bowiem zapłacił swoją krwią za jego ocalenie. Niewinny zajął miejsce winnych”, aby obie części ludzkości uczynić jednością, zburzywszy rozdzielający je mur – wrogość’ (por. Ef 2, 14). W kontekście odkupienia ludzkości, dokonanego na Krzyżu przez Zbawiciela, niwelują się wszelkie granice i podziały, albowiem „nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3, 28).

Irena Saszko, 25.03.15 r.

 

Więcej na temat: „Ziemia zroszona krwią męczenników”. System GUŁag na Ukrainie; Zapomniane ludobójstwo Polaków w ZSRS; Stalinowski terror wobec polskiej mniejszości na Ukrainie. Geneza, mechanizmy, skutki; Przetrwali, aby dać świadectwo…