Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Różne » Warto wiedzieć » Ukraińskie Malediwy pod Chersoniem

Ukraińskie Malediwy pod Chersoniem

Za każdym razem podróżując zastanawiam się nad tym, jak blogosławiona jest ukraińska ziemia: rzeki, pola, lasy, góry i aż dwa morza – Azowskie i Czarne.

Na ostatnim nigdy nie brakło odpoczywających, ale teraz wobec tych ograniczeń epidemiologicznych już prawie nie widać Białorusinów i Polaków, chociaż Polska ostatnio znalazła się na tak zwanej „zielonej liście” rządu ukraińskiego, co, na razie, daje możliwość podróżować do Ukrainy bez kwarantanny. Więc większość ludzi na plażach morskich są Ukraińcami.

Przez parę lat słyszałem o wyspie z tatarską nazwą Dżaryłhacz gdzieś niedaleko od Chersonia, o jej czarowniczej wodzie i rozmaitej ilości różnych zwierzat. Migawki z Facebooka i innych źródeł tylko podsycały moją chęć tam wreszcie dotarć. Otóż wziąwszy namiot i śpiwór, a w towarzystwo córkę i małżeństwo przyjaciela ruszyłem.

Warto wiedzieć o stanie dróg do tego miejsca. Od Kijowa do Białej Cerkwi wszystko po prostu idealne, dalej stara droga do granicy z obwodem Czerkaskim, do Humania mniej-więcej też dobrze (od Winnicy w ogóle nowa droga) i do granicy obwodu Mikołajowskiego też.

Niestety trasa przez Pierwomajsk, Wozniesieńsk i Mikołajów jest jedną z najgorszych teraz na Ukrainie. W tym, od Mikołajowa do Chersonia już znacznej liepiej, a od Hołej Przystani do Skadowska – droga jak szkło.

Ze Skadowska do Dżaryłhacza pływają statki, ale warto wcześniej wiedzieć rozkład ich jazdy. Często bywa tak, że wobec złej pogody one są odwołane. Z innej strony są też prywatne morskie taksówki, ale kosztują znacznej drożej. Statek w obie strony kosztuje 200 hrywien od osoby. Statkiem na wyspę płynie się około godziny.

Na Dżaryłhacz warto jechać chociażby na jedną noc, z namiotem. Żadnych hoteli, oprócz kempingu z prysznicem i toaletą, tam nie ma. Ale świetność tego miejsca akurat i polega na braku cywilizacji. My odeszliśmy na parę kilometrów od latarni, pod którymi są kawiarnie i źródło bardzo smacznej świeżej wody. Nocą tutaj warto wszystko chować do namiotu, bo mogą przyjść zwierzęta i zrobić prawdziwy bałagan. Najczęściej dziki albo szopy.

Bywają też łanie, jelenie i rzadko muflony. Są też żmije i jadowite pająki, na przykład karakurt, więc też trzeba uważać. Ale powtarzam, że dla miłośników przyrody Dżaryłhacz jest rajem. Prawie codziennie widzieliśmy delfinów, a to oznacza, że jest i ryba. I naprawdę, napotkałem się w wodzie na jesiotra! Są śledzie i mnóstwo krabów. Niektórzy łowią rapanów – dużych skorupiaków, czyje mięso jest niesamowicie smacznym.

To jednak nie znaczy, że zwierzęta przyjdą do was na obiad. Żeby ich zobaczyć warto obudzić się razem ze słońcem i pójść w głąb wyspy. Dżaryłhacz jest oficjalnym rezerwatem przyrody i, rzeczywiście polowanie na wyspie jest pod zakazem. Dlatego zwierzęta czują się tutaj bezpiecznie, co stwarza dodatkowy atrakcyjny klimat.

Od wschodu i do zachodu wyspa ciągnie się na 40 kilometrów i prawie dotyka się brzegu w Łazurnym, gdzie można przejść w bród. Ale taka wycieczka może zająć dobrych 2-3 dni, chociaż spotykałem się z ludzi, którzy ją pokonali.

Nawigacja ze Skadowska na Dżaryłhacz potrwa do połowy września, otóż czas na odwiedziny „ukraińskich Malediw” jeszcze jest czas.

Dmytro Antoniuk, 26 sierpnia 2020 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *