Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Regiony » Winnicki » Rok 1863 – bilans i refleksje po 150 latach

Rok 1863 – bilans i refleksje po 150 latach

Mapa udostępniona przez Fundację Polonia-RutheniaPowstanie styczniowe. Wybuchło w nocy z 22 na 23 stycznia 1863 roku i trwało prawie dwa lata. Było najdłużej trwającym polskim zrywem niepodległościowym wieku XIX i zarazem ostatnią niepozbawioną szans powodzenia próbą odbudowy Rzeczpospolitej w granicach przedrozbiorowych. Bywa zresztą nazywane ostatnią wojną I Rzeczpospolitej, co jest o tyle zasadne, że nie ograniczyło się do ziem etnicznie polskich, lecz swym zasięgiem objęło obszar rozciągający się od Inflant Polskich na terenie dzisiejszej Łotwy po Białą Cerkiew na Ukrainie i od Wielkopolski po wschodnie rubieże Białorusi.

Można zatem powiedzieć, że powstanie objęło całość ziem Rzeczpospolitej przedrozbiorowej, choć w nierównym stopniu.
Najsilniejsze walki toczyły się w Kongresówce południowej i wschodniej, na Podlasiu, Wileńszczyźnie oraz Żmudzi. Na Ukrainie zaangażował się przede wszystkim Wołyń.

Ale insurekcja 1863 miała również  inny wymiar. Jej organizatorom zależało na rozciągnięciu klasy politycznej na wszystkie grupy społecznie, w tym przede wszystkim na chłopów, stanowiących zdecydowaną większość społeczeństwa Rzeczpospolitej.

Był to okres przełomu: chłopi nie zareagowali masową rabacją galicyjską, ale też nie poparli powstania w stopniu masowym. Ziarno zasiane jednak przez władze powstańcze, przede wszystkim dzięki traktowanemu niezwykle poważnie manifeście uwłaszczeniowym (na Ukrainie przybrał on postać Złotej Hramoty), a następnie rosyjskim represjom, które uwiarygodniły sprawę powstańczą w oczach społeczeństwa, sprawiło, że ta walka o duszę chłopa – jak pisał Andrzej Nowak – rozgrywająca się między szlachtą Rzeczpospolitej, a carem została ostatecznie wygrana przez tą pierwszą, czego dowodem był rok 1920. W czasie wojny z bolszewicką zarazą chłopi nie dali się uwieść rewanżystowskim hasłom Lenina i poszli walczyć o wolną Polskę.

W wymiarze społeczno-ekonomicznym, lata 1863-64 – dzięki zniesieniu pańszczyzny – przyniosły ostateczny koniec stosunkom feudalnym na ziemiach polskich.
Sam wybuch powstania był efektem zderzenia ideologii ruchu wyznawanej przez  niepodległościowo-demokratyczny obóz czerwonych z czynnikiem zupełnie prozaicznym, tj. imiennym poborem do wojska, zarządzonym przez naczelnika rządu cywilnego Aleksandra Wielopolskiego, który chciał posunięciem tym rozbić konspirację.

Powstanie styczniowe, w przeciwieństwie do listopadowego miało od początku do końca charakter partyzancki. Oddziały, czy – jak wtedy mówiono – partie, chociaż liczne, były niezbyt silne, nierzadko stanowiąc grupy jedynie kilkudziesięcioosobowe. Największym było zgrupowanie Mariana Langiewicza, które w połowie marca liczyło 3000 ludzi. Potem nigdzie nie udało się już zorganizować tak licznej siły zbrojnej.

Brakowało uzbrojenia lub było ono anachroniczne w starciu z wojskami rosyjskimi. Jak pisał o tym Wincenty Pol: „Obok Orła znak Pogoni/ Poszli nasi w bój bez broni.” W noc styczniową i przez pierwsze tygodnie walk insurgenci mieli do dyspozycji głównie kosy i pałki, nawet nie najlepsza broń myśliwska była rzadkością. Powstańcy musieli też borykać się z niedoborem amunicji, który powodował, że często nie można było – mimo odniesionego zwycięstwa – puścić się w pogoń za nieprzyjacielem.

Powstanie było dużo lepiej przygotowane pod względem cywilnym, niż militarnym. Niektórzy z dowódców, jak chociażby odpowiedzialny za atak na Radzyń w województwie podlaskim Bronisław Deskur nie byli nawet zawodowymi wojskowymi.
Pewnym rozczarowaniem była też mniejsza od oczekiwanej pomoc oficerów rosyjskich, na co szczególnie liczył Zygmunt Padlewski, opierając się na nierealistycznych rachubach.

W Kongresówce powstańcy posiadali inicjatywę wojenną do marca 1863. Późniejsze działania z ich strony były przede wszystkim odpowiedzią na działania rosyjskie. Stanowiły, jak pisał Piłsudski, swoistą manifestację siły ducha, nie zaś działania wojenne sensu stricto. Oddziały unikały starć, starając się lawirować między ścigającymi ich Rosjanami, bądź też, gdy walki nie można było uniknąć, prowadzili tzw. boje w ariergardzie.

To, że powstanie przetrwało tak długo było w największej mierze zasługą podziemnego Rządu Narodowego, który – szczególnie po akcesie białych – cieszył się w społeczeństwie olbrzymim autorytetem.
Łącznie, w nieco ponad 1200 potyczkach wzięło udział przynajmniej 150 tysięcy powstańców, z czego ok. 20 tys. poległo. W żadnym jednak momencie nie walczyło naraz więcej, niż 30 tys.

Powstanie spotkało się z najostrzejszą reakcją władz, tam gdzie przybrało największe rozmiary: w Kongresówce oraz w zachodniej części dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Złowrogim symbolem pacyfikacji stali się ostatni namiestnik Królestwa Polskiego – Teodor Berg oraz kat Litwy, obdarzony wiele mówiącym przydomkiem Wieszatiela, Michał Murawiew.

Mieszkańcy dawnej Rzeczypospolitej musieli słono zapłacić za marzenia o niepodległości. Szacuje się, że ok. 40 tys. osób zostało zesłanych na Sybir, z czego blisko 60% procent pochodziło z ziem litewsko-białoruskich. 2000 powstańców stracono – ostatnim był Ukrainiec Podhaluzin, potomek kozaków czarnomorskich. Wiele osób musiało emigrować pod groźbą utraty życia. Konfiskacie ulegały majątki właścicieli pomagających powstaniu.
Ducha wolności jednak zabić się nie dało… W 1866 grupa ok. 700 zesłańców syberyjskich pod dowództwem Narcyza Celińskiego i Gustawa Szaramowicza wywołała powstanie nad jeziorem Bajkał. Owo powstanie zabajkalskie zostało brutalnie stłumione, ale pokazało, że są na tej ziemi ludzie, którzy na dnie nędzy i rozpaczy, pozostają wolni mimo kajdan…

Czy warto było się bić? Czy warto było narażać życie swoje i innych dla – jak chcą niektórzy – patriotycznych mrzonek? Czy nie lepiej było posłuchać „mądrej natury, która zaleca mimetyzm”?

Te pytania są stawiane nie tylko w kontekście powstania styczniowego, ale i całej tradycji polskiej irredenty, od konfederacji barskiej, po powstanie warszawskie, a nawet poznański czerwiec. Warto jednak w tym momencie postawić pytanie, czy niepodległość i wynikająca z niej wolność, bez których życie nie ma żadnego smaku, może być uważana za mrzonkę?

Widać tu dwa sprzeczne dążenia ludzkie. Jednym jest pragnienie wolności, drugim pragnienie zwycięstwa. Kiedy oba zostają zaspokojone, wtedy walka oprócz sankcji moralnej zdobywa wtórnie sankcję emocjonalną. Jest to potężna mieszanka. Nie słychać jakoś, by Piłsudski i jego Legiony były krytykowane za szafowanie ludzkim życiem podczas I wojny światowej. Najpewniej właśnie dlatego, że rezultat tych zmagań był dla Polski korzystny, owocując niepodległością. Gdyby jednak historia potoczyła się inaczej? Niestety, przypuszczać należy, że przy braku sankcji emocjonalnej, również i sankcja moralna zostałaby podważona.

Nie może być zwycięstwa, którym jest odzyskanie utraconej wolności, bez walki. Istnieje natomiast walka bez zwycięstwa, chociaż ma ona gorzki posmak. I to powinno być przesłanką dla stwierdzenia, że z obu ludzkich pragnień – wolności i zwycięstwa, to pierwsze jest nadrzędne.

I dlatego dzisiaj – po 150 latach – należy raz jeszcze i z całą mocą zawołać: chwała zwyciężonym!

Dominik Szczęsny-Kostaniecki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *