Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Różne » Z perspektywy Kresów I RP » Pietniczany pod Winnicą w latach 90. XIX wieku

Pietniczany pod Winnicą w latach 90. XIX wieku

Młoda Maria Grocholska na tle ojcowskiego pałacu w PietniczanachPietniczany — ten dom nasz kochany, dawna forteczka, kresowa stanica na rubieży Rzeczypospolitej, przez niewolników tatarskich budowana z początkiem XVIII wieku.

Środek domu – piętrowy, cztery baszty ze strzelnicami i dwa skrzydła z kolumnami zakończone pawilonami również piętrowymi. Wygląd ogólny jak dwa otwierające się ramiona na przyjęcie przybywających przyjaciół-gości. Z czasem przez moją prababkę Marię ze Śliźniów Michałową Grocholską dobudowane zostało drugie piętro. Żałuję, że nie widziałam tego w pierwotnym stanie — dom musiał mieć wówczas bardzo obronny charakter. Dwie fosy po obu stronach domu. Pierwsze piętro sklepione, malowane sufity, każdy pokój inaczej. Nasz dziecinny, z numerem 13, miał sufit popielaty w różne koliste desenie, a po rogach wykrzywione twarze czterech Chimer czy też Furii mitologicznych. Pośrodku była Minerwa w kasku.

Całe dzieciństwo na to patrzałam, a jakie było moje zdziwienie, gdy w czasie poślubnej podróży w Rzymie, w Watykanie, zobaczyłam wspaniałą podłogę marmurową z mozaiką: … sufit z naszego pokoju! — z tą samą Minerwą, czterema rozgniewanymi twarzami i tym samym deseniem wokoło!…

Trzeba by napisać o każdym pokoju. Śliczne były te malowane sufity na pierwszym piętrze. Salon mamy specjalnie; potem salon popielaty, en grisaille. Sala jadalna żółto-biała, a w rogu, na stole stał zegar kurantowy – jeszcze grał za mojej pamięci. Potem pokój „herbowy”, malowany przez pryzmat, a więc jako tęcza i z herbami żon rodzin spokrewnionych z nami.

W tym pokoju nieraz przygotowywałam lekcje z nogami na stole, czego nikt nigdy nie zobaczył. A pozycja to doskonała, nauka gładko do głowy idzie!

Zdjęcie pałacu w Pietniczanach z pocz. XX w.Papa mieszkał na drugim piętrze w baszcie. Miał salonik i pokój sypialny. Biurko, kanapa pod ścianą — nad nią różna broń myśliwska i ogromny, z rozpostartymi skrzydłami orzeł bielik — z białym ogonem. Okno jedno wychodziło na ogród, drugie na dziedziniec, który zamykała stajnia i gołębnik.

Co rano gołębie na okno papy pokoju przylatywały po ziarno, które papa im sypał. W stajni jeden z furmanów, ten co wierzchowych koni pilnował — Pawło Dracz, który kilka lat w wojsku rosyjskim w orkiestrze służył i grał dobrze na comet a pistons — zawsze o siódmej rano grał „Kiedy ranne wstają zorze”. Ojciec ten śliczny zwyczaj zaprowadził.

Z wielką zawsze radością biegliśmy do pokoju papy, tak za dziecinnych jak i za późniejszych lat. O dziewiątej papa schodził na śniadanie, które było przygotowane albo w Herbowym, albo w Sali Czarnej na dole. A śniadanie składało się z filiżanki herbaty i papierosa. Nigdy nic przy tym nie jadł, aż dopiero o pierwszej na obiad.
Sala Czarna – pokój, w którym żyliśmy. Zawsze wieczory tam się spędzało. Był kominek z czarnego marmuru, otomana kryta kilimami, szafki z brązami, fotel bujany, pianino Pleyela po jednej stronie drzwi od kaplicy i fisharmonia po drugiej stronie tychże drzwi.

Na ścianie, nad pianinem, wymalowany zamek na górze, a cały pokój sklepiony, malowany jak grota o skałach porośniętych gdzieniegdzie górską roślinnością. To dawało całemu pokojowi ciemny bardzo ton, tym bardziej, że jedno okno zakratowane było i drzwi parapetowe wychodzące na rodzaj balkonu pod kolumnami, gdzie w lecie jadało się śniadania „ranne”—światła zewnętrznego mało dopuszczały (była to za dawnych czasów sypialnia wojewody Marcina Grocholskiego). W tej ciemnej czyli czarnej sali najmilsze wspomnienie łączy się dla mnie z muzyką. Grałam z ojcem: on na fisharmonii, ja na fortepianie. Śliczne to były koncerty i tyle dzięki nim rzeczy z dziedziny muzyki poznałam i tak ją polubiłam.

Obecny wygląd pałacu, w którym dziś mieści się administracja szpitala endokrynologicznegoLubił też papa, gdy śpiewałam na przykład „Le crucifix” Gabriela Faure, do którego mi akompaniował. Śpiewać się nie uczyłam, ale miałam głos czysty i nie trzeba było go słuchać ze skrzywioną głową i nachyleniem ucha na jedną stronę – w pozycji, którą ludzie przybierają, gdy ktoś fałszuje.

Obok Sali Czarnej był Pokój Arabski, malowany przez siostrę mego ojca, kochaną ciocię Marynię, karmelitankę, której zakonne imię brzmiało matka Maria Xawera od Jezusa. Jako młodziutka, szesnastoletnia panienka poślubiła w Paryżu księcia Witolda Czartoryskiego, syna ks. Adama, naczelnika Emigracji. Śliczna, pełna uroku, wraz z bratową, księżną Amparo i Izą Działyńską, stała się ozdobą paryskich salonów. Mieszkała z mężem w Chaugy dans le Boubonnais. On był bardzo delikatnego zdrowia, więc z konieczności jeździli po różnych miejscach kuracyjnych, by wzmocnić jego słabnące wciąż siły.

Po szesnastu latach książę Witold umarł, a ciocia Marynia wróciła do Pietniczan. Ponieważ ostatnie lata spędziła z mężem w Kairze i jego okolicy, po arabsku się nauczyła i wielką miała do Arabów sympatię. Wymalowała w Pietniczanach jeden pokój na modłę mieszkań arabskich i takież sprzęty doń sprowadzone zostały. Była więc mosiężna miednica wytłaczana w ładny deseń wraz z dzbankiem o ślicznym kształcie, do ablucji według wschodniego zwyczaju. Była nargile z długą rurką, księga Pism Świętych po arabsku (Koran), od prawej do lewej strony pisana, dywany i pantofle arabskie stojące koło otomany, za łóżko służącej. Bardzo honorowani goście w tym pokoju byli przyjmowani i mieszkali. Drugi taki pokój „arabski” wymalowała ciocia w pałacu Brzozowskich w Odessie.

Na podstawie „Wspominek Nikłych” autorstwa Marii Sobańskiej , 08.05.15 r.

 

Więcej na temat: Życie na Podolu pod koniec XIX – na początku XX wieku oczami Marii Sobańskiej; Dzielne Kresowianki; Działalność znanych Polaków na Podolu (połowa XIX – pocz. XX wieku); Przodkowie polskich ziemian z Podola przyczyniają się do zachowania ukraińskiego dziedzictwa (uaktualnione)