Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Regiony » Chmielnicki » Nie można zapomnieć

Nie można zapomnieć

To smutne i opuszczone miejsce, które niby wrosło w ziemię w polu pod pradawnym lasem przy drodze, prowadzącej do podolskiej Derżanówki latem i zimą delikatnie ogarniają, jakby ukrywając je przed cudzym wzrokiem, gałęziste klony, lipy i czereśnie. Z roku na rok, z wieku na wiek każdego błogosławionego dnia tę ziemię ogarnia – przenika swoim promieniem słońce i owijają lekkim, a czasami szalonym powiewem wszechobecne wiatry. Nadejście wiosennej pory oznajmia tutaj świergot ptaków, ukryty za zieloną kurtyną lasu. Słychać wysoki i przejmujący śpiew dwóch albo trzech skowronków, ozdobiony podmuchem podniebnego wiatru. Latem to miejsce ochraniają deszcze, a zimą okrywają je białe zaspy śniegu, który zlatuje nie tylko spod chmur, ale także z okolicznych pól.

A w pogodne i bezchmurne noce już na przestrzeni trzech stuleci widać, jak migocą i uważnie spoglądają zorze – niczym oczy dalekich przodków, których dusze odleciały do świętej i nieosiągalnej nieskończoności niebios i na wieki wieków stały się niebieską pomocą dla wszystkich grzesznych na tej ziemi potomków…

Jest to derżanowski wiejski cmentarz – mała święta przestrzeń, gdzie skończyło bieg ziemskiego życia i znalazło wieczny spokój nieomal więcej mieszkańców wsi, niż mieszka obecnie tutaj. A nam, żywym, od czasu do czasu zostaje z powodów oczywistych i znanych tylko każdemu z nas wewnętrznych pobudzeń przychodzić tutaj pojedynczo, a na Trójcę (tutaj mówią – na Zielone Świątki) – masowo, aby zatrzymać się i schylić w cichej modlitwie nad grobami naszych przodków. Ponieważ gdzieś tam, pod ponurymi nagrobkami i krzyżami nad nimi, w warstwie ciężkiej i zleżałej gliny leży proch naszych najbliższych, których nie możemy wyrwać z serca, ani z pamięci, dopóki będziemy pozostawać na ziemi.

Nagrobek bez grobu

W jednym z najgłębszych zakątków tego wiejskiej nekropolii, powoli zarastającej krzakami i gęstym barwinkiem, okrywającym i ziemię, i nawet nagrobki, w cudowny sposób pozostaje uporządkowany, lecz jakiś smutny grób, zwieńczony czarną płytą ze zdjęciem. Przedstawia ono małżeństwo – młode, uśmiechnięte trzydziestoletnie twarze męża i żony. Można poczuć, że aparat złapał małżonków akurat w tym momencie, kiedy każdy z nich nawet nie mógł pomyśleć o tym, że kiedyś właśnie na cmentarzu ich rodzinne zdjęcie będą oglądać kolejne pokolenia krewnych, mieszkańców wsi i przypadkowych odwiedzających. Na płycie pod zdjęciem starannie wykonany napis: Piasecki Wacław i Daszkiewicz Wacława. Nieco zaskakująco zbiegają się ich roczniki: oboje urodzili się w roku 1905, zmarli zaś też niby razem – w roku 1938. Nie wskazano tylko dnia ich przychodu na świat i odejścia. Wygląda na to, że autorzy napisu po prostu tego nie wiedzieli…

Kim oni są, ci dwoje ludzi ze zdjęcia? W Dzierżanówce – tak wtedy nazywano Derżanówkę, jeszcze od XVIII wieku mieszkało kilkadziesiąt rodzin etnicznych Polaków. Ubodzy i bezrolni Godlewscy, Górajewscy, Chrzanowscy, Krzemińscy, Kulczyccy, Piaseccy, Fedorowicze, Tarczyńscy, Chichłowscy i wielu innych nie byli chłopami pańszczyźnianymi, ale wolnymi sługami swego pana – właściciela ziemskiego i znanego w tamtych czasach liberała hrabiego Ignacego Ścibora-Marchockiego. Dlatego miejscowi ludzie dosyć często nazywali ich „szlachtą”. Przywieźli oni na Ukrainę ciekawe i niepowtarzalne osobliwości kulturalne i duchowe oraz tradycje narodu polskiego, jego język i wiarę rzymsko-katolicką, duch wolności, szlachetność i zdolność dochodzić do ładu z rdzennymi mieszkańcami. Dlatego do dziś tutaj, bez względu na ubiegłe dwa i pół stulecia, często słychać w języku polskim modlitwy „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo”, „Wierzę…”, kolędy „Dzisiaj w Betlejem”, polskie obrzędowe pieśni żałobne i ludowe.

Ale po obaleniu w Piotrogrodzie caratu prawie sto lat temu w Derżanówce zabrzmiały inne propagandowe pieśni rewolucjonistów bolszewików o przekazaniu ziemi włościanom oraz prawie narodów do samostanowienia. Wydarzenia te żywiły nadzieję na lepszą przyszłość u wszystkich mieszkańców wsi, a szczególnie Polaków.

Obiecujące lata 20.

Z dokumentów archiwalnych wiemy, że dla zapewnienia rozwoju polskiej mniejszości narodowej na Ukrainie w latach 20. XX w. rzeczywiście były stworzone pewne warunki. Można o tym sądzić, na przykład, z powstania w Kijowie technikum pedagogicznego, kształcącego nauczycieli, którzy mogliby uczyć różnych dyscyplin w języku polskim. W miejscach, gęsto zaludnionych przez Polaków, otwierano urzędy, świadczące usługi w języku polskim, szkoły, zakłady kultury. Zaopatrzano je w książki, potrzebne do pracy w sferze kultury oraz wsparcia języka i tradycji polskiego narodu, a także odbiorniki radiowe dla odbioru programów z Polski. W centrach obwodowych i powiatowych wydawano gazety w języku polskim.

W Dunajowcach, powstała siedmioletnia szkoła nr 3 (obecnie byłaby to szkoła średnia I – II stopnia), gdzie uczono dzieci w języku polskim. W kilku wsiach tego powiatu, zamieszkałego przez polska ludność, działały polskie ludowe rady wiejskie, kadrę dla których wybierano spośród zdolnych organizatorów wśród Polaków. Dla nich prowadzono specjalne kursy w Kijowie i Żytomierzu wg profilu przyszłej pracy oraz w zakresie księgowości w języku polskim. W roku 1927 w ramach komitetu wykonawczego Dunajowieckiej rady powiatowej założono tzw. „polskie biuro”, które koordynowało pracę organizacyjną i kulturowo-wychowawczą wśród Polaków powiatu. Wydawano również tutaj lokalną gazetę w języku polskim.

Polska ludowa rada wiejska funkcjonowała również w Dzierżanówce. W tej miejscowości także byli polska szkoła podstawowa i polski klub. Jednym z pierwszych sekretarzy Dzierżanówskiej polskiej Rady wiejskiej został 22-letni miejscowy mieszkaniec Wacław Piasecki, urodzony w 1905 r., skromny, ale w miarę ambitny i pewny siebie pracownik. Ponieważ miał tylko wykształcenie podstawowe, w roku 1927 odbył w Kijowie dwumiesięczny kurs dla pracowników finansowych, gdzie opanował również podstawy polskiego języka urzędowego. Początkowo pracował jako sekretarz Dzierżanówskiej polskiej Rady wiejskiej, wkrótce zaś został przeniesiony na stanowisko inspektora do powiatowego wydziału finansowego. Z sukcesów syna bardzo się cieszył i był dumny jego ojciec Stanisław, urodzony jeszcze w 1851 roku.

W połowie lat 20. Piaseckiemu wpadła w oko inteligentna i ładna dziewczyna, jego rówieśniczka, która miała takie same, ale żeńskie, imię – Wacława Daszkiewicz. I chociaż pochodziła z podolskiej wsi Łewada w powiecie Horodockim, z rodzicami mieszkała wtedy w pobliskiej Wichrówce powiatu Dunajowieckiego. Znajomość zamieniła się w szczerą miłość, od której było już blisko do ślubu. Wacława dobrze się posługiwała językiem polskim, zarówno literackim, jak i potocznym, miała poważne dla tamtych czasów niepełne średnie wykształcenie. A więc po odpowiedniej atestacji została nauczycielką w dzierżanówskiej polskiej szkole podstawowej. W 1935 roku odznaczono ją dyplomem za staranną pracę. Do dziś najstarsi mieszkańcy wsi wspominają swoją pierwszą nauczycielkę ciepłymi słowami.W rodzinie Piaseckich urodziło się dwoje dzieci – w 1929 roku syn Edmund i w 1932 roku córka Wala…

…Po raz kolejny wpatrujemy się w podwójny nagrobek i ze smutkiem oddajemy się refleksji. Człowiek jest na tyle słabym stworzeniem, że często staje się bezsilny przed stworzonymi przez niego samego technicznymi bądź ekologicznymi konstrukcjami lub procesami. Kiedy straci kontrolę, to dzieła jego umysłu obrócą się w biedę dla wszystkiego żywego – w tym i dla samego człowieka. I wtedy właśnie się stają nieprzewidziane katastrofy i awarie: wypadki samochodowe i kolejowe, katastrofy morskie i lotnicze, fatalne uszkodzenia reaktora chemicznego czy jądrowego… Podobne okropne wydarzenia, niestety, mogą wyrwać z życia nie jednego, a nawet więcej, w tym i bliskich sobie, ludzi.

„Polska operacja” NKWD w Derżanówce

Okazuje się jednak, że bardziej straszne i tragiczne mogą być skutki nienawiści władz wobec swojego narodu. Jeszcze przed kilkoma wiekami prawoznawcy udowodnili to, że władze państwowe powinny być sługą i najemnikiem swego narodu, a nie odwrotnie. Ale za czasów stalinowskich rządów komunistycznych wprowadzano inne, wrogie ludziom zasady.

Pod koniec roku 1934 na Ukrainie zlikwidowano polskie ludowe biura i gazety powiatowe. Bezpośrednio w Dzierżanówce zamknięto polską radę wiejską, narodową szkołę podstawową i klub. Zabroniono kultywowanie ludowych tradycji kulturowych i religijnych. Te „przedsięwzięcia” zbiegają się w czasie z tajnymi planami Stalina, dotyczącymi przygotowań do zaczepnej wojny w Europie, gdzie na liście planowanych do zdobycia przez wojska radzieckie krajów jako pierwsza znalazła się Polska. A więc nic dziwnego, że na przyszłych terenach przyfrontowych władze komunistyczne określiły jak „niepewnych” wraz z innymi obywatelami także i ukraińskich Polaków.

Latem 1937 roku rozpoczęła się tak zwana „polska operacja”, której uległa również polska rodzina Piaseckich z Dzierżanówki. Jako pierwszy na mękę poszedł pan Wacław. Został aresztowany w nocy z 7 na 8 marca 1938 roku i wywieziony do więzienia w Kamieńcu Podolskim. Widocznie, ze względu na znaczną ilość aresztowanych, pierwsze przesłuchanie, dokonane przez NKWD, odbyło się dopiero trzynastego dnia – czyli 21 marca. Wina zaaresztowanego, zdaniem członków oddziału karnego, polegała na tym, że on do roku 1934, pracując w radzie wiejskiej, wykonywał dobrze swoje obowiązki oraz przyczynił się do pogłębienia wiedzy języka ojczystego przez mieszkańców jego wsi – Polaków. Akurat do tej „winy” przyznał się Wacław Piasecki. Lecz enkawudziści posztrzegli jego pracę na rzecz rozwoju Dzierżanówki całkiem inaczej – jako aktywne wrogie działanie i udział w polskiej podziemnej organizacji wojskowej. Warto powiedzieć, że żadnych śladów tej wymyślonej w moskiewskich gabinetach „organizacji” nie odnaleziono do dnia dzisiejszego. Ale władz to nie interesowało. Od 21 marca i do października 1938 roku aresztowanego Piaseckiego utrzymywano w murach więzienia kamieniecko-podolskiego. Tam też stalinowskie bestie zwoziły nowe tysiące swoich ofiar.

Akurat w tym okresie jedną z nich stała się i jego małżonka pani Wacława. 15 kwietnia 1938 roku niejaki Kuzniecow z dunajowieckiego rejonowego posterunku milicji wywlókł polską nauczycielkę z domu na ulicę i dostarczył do tego samego więzienia. Można tylko wyobrazić sobie, jakich tortur i cierpień doznała ta mężna kobieta i matka dwojga dzieci. Już tydzień później, 23 kwietnia, podczas przesłuchania w Dunajowieckim oddziale NKWD „przyznała się” do członkostwa w „kontrrewolucyjnej” polskiej nacjonalistycznej organizacji. W ciągu następnych prawie dwóch miesięcy Daszkiewicz nie interesowała katów. Na kolejnych przesłuchaniach, dokonanych 7 i 9 czerwca Wacława ponownie musiała powtórzyć te same zeznania i wyjaśniła, że jej tak zwana „wroga” działalność polegała na nauczaniu mieszkańców wsi i ich dzieci oraz praca z dziećmi i młodzieżą w celu podtrzymania języka polskiego – ich języka ojczystego. Reszta „zeznań” – to całkowite oszczerstwo wobec samej siebie, dokonane pod surową presją śledczego i pracowników operacyjnych z NKWD. Już 26 lipca 1938 roku chorobliwa wyobraźnia tych Stalińskich inkwizytorów zarzuciła Daszkiewicz jeszcze i szpiegostwo.

W tamtych czasach los zaaresztowanych przez NKWD, którzy nie przyznawali się do swojej winy w czasie przesłuchania, był z góry ustalony. O nim decydowała „Specjalna trójka urzędu NKWD”. Nie był to sąd, tylko organ karny, do którego należało trzy osoby – naczelnik obwodowego urzędu spraw wewnętrznych lub bezpieczeństwa państwowego, prokurator obwodu oraz pierwszy sekretarz komitetu obwodowego komunistycznej partii bolszewików. Właśnie ci urzędnicy we troje 25 września 1938 roku w sprawie W. Daszkiewicz oraz 2 października 1938 roku w sprawie W. Piaseckiego zakończyli dochodzenie decyzją – rozstrzelać.

Z archiwów wiemy, że ziemskie życie pani Wacławy zakończyło się 27 września 1938 roku. O ostatnich chwilach życia jej męża Wacława do dzisiaj nic nie wiadomo. Ich dzieciom sierotom dopiero w grudniu 1960 roku chmielnicki sąd obwodowy wysłał zaświadczenie o pośmiertnym uniewinnieniu niewinnie rozstrzelanych ojca i matki. Lecz nikt nie powiedział o miejscu, w którym leżą ich zwłoki.
Wtedy, aby uszanować pamięć represjonowanych rodziców, dzieci Piaseckich postanowiły nasypać kopiec na cmentarzu w rodzinnej wiosce Piaseckich-Daszkiewiczów i umieścić tam nagrobek ze zdjęciem, które ma przypominać tą straszną tragedię.

Dusza jednak boli z innego powodu. Od lata 1937 roku do jesieni 1938 roku okrutne dyktatorskie władze oskarżyły i wywiozły tylko z jednej małej Derżanówki 33 jej mieszkańców w wieku od 22 do 54 lat. Z nich 26 było Polakami, 6 z których reprezentowało ówczesny kwiat inteligencji wsi – obecnie wnuk jednego z represjonowanych jest doktorem nauk technicznych. Ze wszystkich poddanych represjom Polaków 23 zastało rozstrzelanych, a 53-letni Leoncjusz Stefanowski zmarł w więzieniu po torturach. Oprócz rodziny Piaseckich, zostali rozstrzelani również ojciec i syn Szczerbaci.

…Przy samym wjeździe do Derżanówki na najwyższym wiejskim skrzyżowaniu wznosi się krzyż z Jezusem Ukrzyżowanym. Codziennie, i w dni powszednie, i w święta mijają go dorośli i mali, kroczący swoją własną drogą życiową. Z pokłonem i modlitwą o długie i szczęśliwe życie małżeńskie przychodzą tutaj nieliczne dla tej miejscowości pary młode, gdyż młodzież wyjechała do miasta lub za granicę. Wydaje się, że częściej od wesel zatrzymują tutaj smutne procesje pogrzebowe, żegnające kogoś z rodaków w jego ostatniej drodze na ten sam cmentarz.

Ale do dnia dzisiejszego ani tutaj, pod krzyżem, ani na cmentarzu nie ma tablicy pamiątkowej, na której zostałyby wymienione nazwiska każdej z ofiar krwawej rozprawy stalinizmu popełnionej na mieszkańcach wioski. I jeszcze nie została odprawiona Msza w intencji Polaków – ofiar zbrodni NKWD.

Ludzie, opamiętajmy się!

Józef OSECKI, poeta, doktor prawa
Wasyl OSECKI, uczeń
,

opracowanie Irena Rudnicka, bwp

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *