Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Różne » Z perspektywy Kresów I RP » Opiekun Polaków w Starokonstantynowie – ks. Anzelm Zagórski

Opiekun Polaków w Starokonstantynowie – ks. Anzelm Zagórski

Zdjęcie kościoła w Starokonstantynowie z 1917 r.Patrząc dzisiaj z oddalenia na pierwszy przewrót 1917-1918 roku, widać, że mimo całej swej grozy zniszczenia, mimo krwi przelanej, popełnionych zbrodni — miał on jeszcze jakiś uśmiech ludzki, jakąś obietnicę możliwości porozumienia, zapomnienia uraz, zgodnego współżycia.

Zdobywcy udawali gorszych, niż byli nimi w istocie. Wiele rzeczy mogło się było rozwinąć inaczej.

Piękny rozwój szkolnictwa wiejskiego na Wołyniu, tak prześladowanego przedtem, datuje również z owych czasów. Ukraińska Rada Centralna udzieliła szkółkom polskim tych samych subsydiów, z których korzystały szkółki ruskie. Macierz Szkolna otrzymała dość szerokie pełnomocnictwa.

Agitacja polska wśród Polaków za wyborami do ukraińskiej konstytuanty nie napotykała przeszkód ze strony władz. Utrzymano w sile instytucję komisariatów powiatowych, dozwoloną przez Kiereńskiego. Była to rzecz ważna.

Komisarz, o ile był człowiekiem energicznym i chcącym pracować, mógł zdziałać wiele, zwłaszcza w zakresie szkolnictwa, a pośrednio także w dziele formacyj wojskowych. W licznych punktach kraju urządzone były etapy wojskowe polskie, obowiązane czuwać nad żołnierzami Polakami, opuszczającymi demobilizującą się armię bolszewicką, wspomagać materialnie i odsyłać bądź do kraju, bądź do tworzących się nowych polskich oddziałów.

Etapy materialnie zależały od komisariatów, które w znacznej mierze wspomagały je środkami; komisariaty środki te z kolei otrzymywały od społeczeństwa, drogą datków najróżniejszego typu. Poświadczenie wydane przez komisariat polski było przyjmowane przez władze ukraińskie jako wystarczająca legitymacja. Komisarz w zakresie swojego powiatu był czymś w rodzaju konsula, prawnym i upełnomocnionym przedstawicielem ludności polskiej wobec panującej władzy.

Oczywiście, że od jego osobistych zdolności i energii zależało, czy stanowisko swoje umiał wyzyskać, czy sprowadzał je do szczupłych oficjalnych ram. W Starokonstantynowie komisarzem polskim był proboszcz miejscowy, ksiądz Anzelm Zagórski (1868-1937). Wybór był szczęśliwy. Mimo wieku i słabego zdrowia nieugięta wola, żelazna energia, istotny talent organizatorski w połączeniu z gorącym patriotyzmem, czyniły z niego materiał na pierwszorzędnego działacza społecznego.

Utworzenie Domu Polskiego w Starokonstantynowie, kupno realności [realność — nieruchomość, posiadłość, posesja] pod tenże dom, otwarcie czternastu szkółek wiejskich, jednej parafialnej, prowadzenie ich, dobieranie kierowników, zdobywanie środków — wszystko to było jego dziełem i zasługą. Zdawszy większość spraw czysto kościelnych na pomocnika swego, ks. Karpińskiego, i dwóch przebywających w Starokonstantynowie kapelanów wojskowych, sam niezmordowanie jeździł,  działał, tworzył… Szkoły i wojsko stanowiły jego ukochane dzieci, a ilekroć udało mu się kilku szarych żołnierzyków, odkarmionych, przebranych, odświeżonych, odesłać do antonińskich oddziałów, tylekroć był tak szczęśliwy, jakby co najmniej tyleż dusz uratował od zguby piekielnej.

Każdy wojskowy Polak, z samej racji że nim był, zajeżdżał na plebanię jak do swego domu, witany tam zawsze jak najbliższy człowiek.

Proboszcz nie tylko werbował ludzi: zbierał także i skupował od bolszewików broń, naboje, siodła itp. przedmioty. W podziemiach kościelnych, między trumnami, chował kulomioty, i przy sposobności odsyłał je wojsku. Miał nadzwyczajny wpływ na szlachtę zagonową, na wszystkich ciemnych, biednych „katolików”. Kochał ich tak, jak powinien kochać człowiek Boży: wyrozumiale a zarazem srogo, czule i nieubłaganie, nie przepuszczając niczego, lecz każdej chwili gotów przebaczyć im wszystko. Potępiał bez miłosierdzia pogromy, rwał sobie włosy na myśl, że mogą być katolicy biorący w nich udział, i wśród całej grozy kościelnego aparatu wyklął skowródecką szlachtę za rozbicie kaplicy.

Co niedziela donośnym, głębokim głosem wypominał swej parafii wszystkie jej przewiny bez żadnych ogródek. Nie obawiał się nikogo. Był to typowy mężny ksiądz kresowy o olbrzymim zakresie działania; przewodnik zarazem duchowy i polityczny, czujący się opiekunem swej parafii tak w złych, jak w dobrych godzinach.

Słowo Polskie, na podstawie tekstu Zofii Kossak, 02.03.16 r.