Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Regiony » Chmielnicki » Listy do redakcji. Losy mego dziadka Ignacego Szczęśniaka po przewrocie bolszewickim

Listy do redakcji. Losy mego dziadka Ignacego Szczęśniaka po przewrocie bolszewickim

Ignacy Kacper Szczęśniak po środkuMój pradziadek, Kacper Szczęśniak urodził się w wiosce Nyżnie na Podolu, niedaleko Derażni, w której wówczas mieszkali prawie wyłącznie Polacy. Pradziadek był prawdziwym katolikiem, zamożnym człowiekiem – posiadał wielką działkę, trzymał w domu bydło i dużo narzędzi gospodarczych. Pracował od świtu do nocy razem z rodzicami, żeby utrzymać dużą rodzinę. Razem z żoną Hanną mieli dziewięcioro dzieci, z których przeżyło tylko trzech synów – Piotr, Ignacy i Stefan.

Kacper Szczęśniak był mądrym człowiekiem – do niego często przychodzili mieszkańcy wioski po radę. Nie mając wykształcenia, pradziadek mógł znaleźć wyjście prawie z każdej sytuacji. Kacper był pierwszym z całej wioski, kto oddał swoich synów do 3-letniej szkoły parafialnej. Swoją decyzję argumentował tak: „Może chociaż jednemu z nich uda się osiągnąć coś więcej niż my, przyda się im ta nauka. Nie wiem, kto kim zostanie w przyszłości, więc niech się uczą!”.

Kiedy po przewrocie bolszewickim, zaczął się „proces rozkułaczania”, i Podole zalała fala represji bolszewickich, Kacper pierwszy poszedł do kołchozu, mówiąc innym: „Wszystko utracone i zabrane można jeszcze nadrobić, ale nie mogę pozwolić by moją rodzinę, moich synów wysłano na Sybir”. Jego syn, mój dziadek Ignacy, zdobył dobre na te czasy wykształcenie – jako osoba, potrafiąca pisać i czytać, nie wykonywał on ciężkiej pracy, zajmował się księgowością.

W 1920 roku dziadek Ignacy Szczęśniak wziął ślub z Nelą, która pochodziła z tej samej wioski. Młoda rodzina mieszkała szczęśliwie, z każdym rokiem się powiększając. Lecz trudny czas nastąpił najpierw we wrześniu 1930 roku, kiedy zachorowała najstarsza córka Karolina, i po ośmiu dniach zmarła w gorączce. Rok później, przeziębiła się jeszcze jedna córka Ludwina. Po tygodniu pochowano także i ją.

Rok 1933 oznajmił się nową biedą w rodzinie. Ignacy pracował wtedy w magazynie zboża, to była dość ciężka i odpowiedzialna praca. W ten czas kiedy ludzie ginęli z głodu, komory kołchozu były pełne pszenicy. Ignacy był przez cały czas kontrolowany przez NKWD, nie mógł wynieść nawet garść pszenicy z pracy – każdego razu pszenicę ważono, więc on odpowiadał za każde ziarnko. Pewnego razu nie zdążył przypilnować, jak ktoś ukradł pas od młocarki. Ignacy musiał oznajmić swoje kierownictwo o tym zdarzeniu, wtedy nikt nie uwierzył że nie ma z tym nic do czynienia. Po krótkim czasie przyszli po niego funkcjonariusze z karabinami, nie pozwolili nawet się ubrać i zabrali go. Rano, związanego dziadka powieźli do centrum rejonowego Derażni. Przed wyjazdem przybiegła żona Ignacego, prosiła by odpuścili jej męża, ojca czterech dzieci, ale nikt na nią nie zwracał uwagi. Udało się tylko rzucić na bryczkę, w której wieziono męża, fufajkę i czapkę. Ignacego skazano na pozbawienie wolności na 20 lat.

W czerwcu do żony Ignacego przyszła sąsiadka i oznajmiła, że widziała że na mieście sprzedają podeszwy, uszyte z ukradzionego pasa, za który ukarano Ignacego. Zebrawszy wszystkie swoje siły w garść, Nela pobiegła do centrum rejonowego, który znajdował się w 3 km od jej wioski. Najpierw, chciała zobaczyć te podeszwy na swoje własne oczy, a potem poszła na milicję, gdzie spotkała funkcjonariusza, który znał jej Ignacego. Razem poszli na rynek, gdzie pani sprzedawała te podeszwy. Ta pani została zatrzymana, natomiast funkcjonariusz napisał petycję do więżenia, i jesienią  Ignacy powrócił do domu. Trudno było uwierzyć że to ten samy mężczyzna. On bardzo schudł i zmarniał.

Przez cały następny rok Nela opiekowała się mężem. Najstarsza córka Hanna, która miała wtedy tylko 12 lat, zaczęła pracować, a całe jej wynagrodzenie wydawali na lekarstwa dla taty. Zimą Ignacy znów zaczął pracować. Przez jakiś czas, życie rodziny trochę się polepszyło – pięć lat przed wojną urodziło się jeszcze jedne dziecko – syn Franciszek. Jednak dziadek często narzekał na zdrowie, pogorszone w więżeniu, i w wieku 40 lat zmarł. Najmłodszy syn miał wtedy tylko 2 latka. To był ogromna tragedia dla rodziny, szczególne dla Neli. Zaczęła się wojna, w 1942 roku zmarła także moja babcia…

Halina Kosiuk, Krasiłów, opracowanie Ania Szłapak, 15.01.16 r.