Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Różne » Warto wiedzieć » Kilka powodów dlaczego Europejczykom jeszcze nie czas jeździć na ukraińskie wybrzeże Czarnego Morza

Kilka powodów dlaczego Europejczykom jeszcze nie czas jeździć na ukraińskie wybrzeże Czarnego Morza

Plaża w Koblewo w obwodzie odeskimNa początek napiszę dlaczego jednak warto. Ukraińskie kurorty Zatoka, Koblewo czy Łazurne, usytuowane nad Czarnym Morzem w obwodach odeskim, mikołajowskim oraz chersońskim, oferują bardzo tanie z punktu widzenia Europejczyka noclegi w hotelach (średnio od 30 do 40 Euro za 2-3-osobowy pokój z klimatyzacją), ciepłe morze z szerokimi plażami i bezchmurnym niebem, tanie jedzenie i alkohol oraz gros atrakcji wieczornych. Żeby znaleźć się nad Czarnym Morzem w na przykład Koblewo, turysta z Warszawy ma do pokonania 1250 kilometrów bardzo dobrą trasą przez Lublin – Dorohusk – Sarny – Kijów – Odessa i wydawałoby się, że za 9 godzin po wyjeździe z Polski już można w pełni cieszyć się odpoczynkiem.

Ale na przeszkodzie stoi małe „ale”. Każdy, kto odpoczywał na polskim wybrzeżu Bałtyku wie, że choć z pogodą tutaj jest kiepsko ale rozwinięta infrastruktura zarówno turystyczna, jak i hotelarska nie pozwolą gościom nudzić się. Do tego smaczne jedzenie, miła atmosfera i lokalne atrakcje pozwolą wieczorem zapomnieć o zimnej wodzie i porannym sztormie.

Dojechawszy na Morze Czarne po kilku dniach pobytu polski turysta pomyśli: „Gdyby na te warunki pogodowe i szerokie plaże przenieść naszą polską infrastrukturę, to można zapomnieć o Bułgarii a może nawet i Chorwacji”. Faktycznie po trudach podróży turysta, który przyjeżdża do na przykład Koblewo styka się z kilkoma problemami. Po pierwsze – częsta niezgodność reklamowanych w internecie warunków w hotelach z tym, co naprawdę zobaczy, skomplikowana i chaotyczna sieć zabudowań przy samej linii brzegowej (przytulone jeden przy drugim stoiska handlowe, sklepiki i kafejki), brudne ulice a nawet plaże oraz brak ubikacji w miejscach publicznych.

Napis - Nie ma wolnych miejsc - przed jednym z hoteli pod OdessąW obecnej chwili właściciele działek nad ukraińską częścią wybrzeża Morza Czarnego inwestują w ilość a nie w jakość. Dlaczego? Bo zapotrzebowanie na pokoje hotelowe (nawet rozmiarem 2 na 2 metry) w porze letniej jest dużo większe, niż propozycja. Niewygurowani turyści z Naddniestrza, Bialorusi i Mołdawii gotowi są płacić po 1200 hrywien (40 Euro) za trzyosobowy pokój z malutką łazienką, bez ręczników i codziennego sprzątania, bo wiedzą, że niczego innego nie znajdą. Ciekawostką jest fakt, iż Ukraińcy w wyżej wymienionych kurortach stanowią mniejszą połowę od wszystkich turystów. Dowiedzieć się o tym można, obserwując za konkursami, organizowanymi w miejscowych lokalach, podczas których animator prosi dać o sobie znać mieszkańców poszczególnych krajów. Ukraińców słychać wówczas najmniej. Najwięcej zapewne jest Białorusinów.

Drugi ważny powód, dlaczego warto jeszcze przez kilka lat poczekać na „ucywilizowanie się” ukraińskich kurortów, jest jedzenie. Handlowcy sprzedają go w każdym dostępnym kącie – przy śmietniku, ubikacjach, roznoszą talerze z potrawami na plaży. Często nie mają żadnych certyfikatów, potwierdzających jakość tego jedzenia, co może grozić zwykłym zatruciem, biegunką a nawet – spędzeniem kilku tygodni pod kroplówką. Turyści z krajów b. ZSRS chętnie kupują roznoszone na plaży ciasteczka z kremem (w 30-35-stopniowym upale), gotowaną kukurydzę, pierożki z mięsem i wschodnie jedzenie, bardzo zresztą popularne. Bardzo trudno zrozumieć, czy zostało ono odgrzane od wczoraj, czy zostało dopiero przygotowane. Na plażach brakuje śmietników a do ubikacji miejskich lepiej nie wchodzić przez ich antysanitaryjny stan.

Inwestowanie w „ilość a nie jakość” nad Czarnym Morzem na Ukrainie owocuje w powstanie setek tandetnych drewnianych hotelików z malutkimi pokoikami, w których dwie osoby trudno mogą przejść jedna obok drugiej, nie mówiąc już o większej rodzinie z dziećmi. Dla sprawiedliwości warto dodać, że trafiają się pozytywne przypadki, kiedy za 40 Euro można nad Morzem wynająć 23-metrowy pokój dla trzech osób z 5-metrową łazienką, klimatyzacją i gorącą wodą przez całą dobę. Nie warto kusić się na niskie (10-15 Euro) ceny w starych postsowieckich bazach wypoczynku, gdzie w starych zniszczonych budynkach z jedną na piętro ubikacją i łazienką tulą się do siebie malutkie pokoiki.

Samochody na białoruskich tablicach na ukraińskich kurortachTo co było dobre w czasach komuny, niestety nie odpowiada nowoczesnym wymogom cywilizacyjnym. Nawet ukraiński turysta, który jedzie na przykład spod Lwowa (nie mówiąc już o polskim), posiadający prywatny dom z dobrymi warunkami i dwoma łazienkami, chce, żeby warunki jego pobytu nad Morzem Czarnym były jak minimum nie gorsze od tych, które on ma u siebie. Niestety tego ukraińskie kurorty jeszcze nie oferują. I co z tego, że są pojedyncze luksusowe hotele, w których pokoje sprząta pokojówka i wymienia ręczniki? Przecież wychodząc na ulicę, turysta styka się z podobizną tureckich miasteczek w latach po II wojnie światowej. Pieniądze rzeką spływają do kieszeni prywatnych właścicieli, a ci, zamiast sięgnąć po europejskie doświadczenie i rozsądnie rozplanować nadmorską infrastrukturę, postawić wszędzie drogowskazy, informujące – gdzie jest plaża, ubikacja, punkt informacyjny, atrakcja turystyczna – wolą kroczyć drogą „dzikiego kapitalizmu”, nie myśląc o perspektywie.

W roku 2016 ukraińskie kurorty poza granicami Krymu przeżywają trzeci turystyczny bum od czasu rosyjskiej okupacji półwyspu. Nawet Białorusini i Naddniestrzańcy preferują odpoczynek pod Odessą zamiast ryzykownego wyjazdu na Krym. Najgorsze jest to, iż miejscowi biznesmeni nadal będą sprzedawali niskiej jakości usługi bo zasada „jak nie chcesz tego pokoju, to ktoś inny weźmie” będzie nadal obowiązywała przez kilka następnych lat. Nie zważając na stosunkowo tanie czartery do Turcji, Chorwacji i Bułgarii potomkowie obywateli „Kraju Sowietów” intuicyjnie i tłumnie będą przybywali do swoich „rodzimych” kurortów by za coraz większe pieniądze spędzić tutaj upragnione wakacje.

Z pomocą Ukraińcom w rozbudowie nadmorskiej infrastruktury turystycznej i hotelarskiej powinni przyjść europejskie firmy consultingowe i struktury doradcze. Europa może być zainteresowana w stworzeniu niedrogich kurortów dla swoich mieszkańców, którzy lubią podróżować samochodem i mają sentyment do Ukrainy (nie warto zapominać o Lwowie, Kamieńcu czy Chocimiu). Podróż ze Lwowa do Odessy zajmuje zaledwie 9-10 godzin samochodem, a z Winnicy – niecałe pięć i pół. Stawianie na „jakość, a nie tylko na ilość” pozwoli zainteresować ukraińskimi morskimi kurortami także turystów z Polski. A ci nie skarżą się na brak pieniędzy…

Jerzy Wójcicki, 11.08.16 r.