Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Regiony » Chmielnicki » Jak bolszewicki wirus doprowadził do śmierci księcia Romana Sanguszki

Jak bolszewicki wirus doprowadził do śmierci księcia Romana Sanguszki

Zwłoki zamordowanego przez bolszewickie bandy w listopadzie 1917 r. księcia SanguszkiW 1967 roku redakcja paryskiej „Kultury” Giedrojcia opublikowała artykuł, opowiadający o „mieszkańcach Sławuty, którzy rozprawili się z krwiopijcą Sanguszką”. W przededniu 50. rocznicy tej kłamliwej publikacji opiszemy prawdziwe zdarzenia z udziałem zrewoltowanego rosyjskiego oddziału w Sławucie, które doprowadziły do zabójstwa Bogu ducha winnego 80-letniego Romana Sanguszki, potomka słynnego polskiego rodu, wielce zasłużonego dla rozwoju Wołynia.

Na podstawie wspomnień sławutczanina Bronisława Nietykszy udowodnimy, że ani ludność ukraińska, ani tym bardziej liczna ludność polska nie brały udziału w rewolcie, morderstwie i rabunku sanguszkowego pałacu. Była to sprawka oddziału rosyjskich żołnierzy, którzy chcieli szybkiego wzbogacenia się, okradając dobra Sanguszków i sprzedając je za bezcen miejscowym Żydom.

Jesień 1917 roku. Jeden z pułków piechoty rosyjskiej został wycofany z frontu i zakwaterowany w Sławucie, licznie zamieszkałą przez Polaków. Kilkunastoletni Bronisław Nietyksza tradycyjnie poszedł do Pani Kirchnerowej, żony urzędnika Zarządu Dóbr sanguszkowskich na korepetycje z francuskiego. Podczas jednej z lekcji w ciepły słoneczny dzień, po południu, w domu Kirchnerowej przy ulicy Annopolskiej polska młodzież usłyszała strzały karabinowe i krzyki. Lekcja została przerwana, wszyscy wyszliśmy na ganek, aby zobaczyć co się dzieje!

Od strony lasu galopem pędziła para jeźdźców. Jak okazało się później było to dwóch członków rodziny Sanguszki.  Za nią z lasu biegło kilku rosyjskich żołnierzy i wrzeszcząc coś, strzelali. Inni Rosjanie wyskakiwali z domów położonych po obydwóch stronach ulicy i dołączali do grupy biegnącej z lasu. Wkrótce strzały umilkły. Para jeźdźców uciekła w stronę pałacu, położonego w głębi parku. A żołnierze nadal biegali chaotycznie, i coraz głośniej wrzeszcząc, pobiegli w kierunku centrum miasta, wykrzykując przekleństwa pod adresem uciekającej pary. Okazało się, że biegli do magazynu broni, którą wcześniej im rekwirowano.

Pani Kirchnerowa, przeczuwając niedobre, kazała małemu Bronisławowi biec do pałacu i Zarządu Dóbr, by powiadomić o zagrożeniu. Młody Polak w oka mgnieniu dotarł do rezydencji, gdzie wyżej wspomniana para jeźdźców już powiadomiła, co się dzieje. Natychmiast zamknięto wszystkie furtki i bramę główną prowadzącą do pałacu. Bronisław uprzedził także pracowników Zarządu Dóbr, że gotuje się napad zbuntowanych rosyjskich żołnierzy na posiadłość!

Kiedy wracał z pałacu długim mostkiem, zobaczył grupę dobrze uzbrojonych żołnierzy, którzy biegli z ulicy Annopolskiej okalającej park od zachodu, strzelając w stronę pałacu, próbując wedrzeć się do budynków. Ale furtka i brama były już zaryglowane. Jedyna możliwość wdarcia się na teren parku i zabudowań była przez trzymetrowe ogrodzenie, zakończone grubymi prętami. Poza tym pałacu strzegło 50 kozaków pałacowych, też uzbrojonych w broń palną i strzelających do Rosjan. Ogólna długość ogrodzenia wynosiła ponad 3 km a żołnierzy było sześciuset. Trudno było wierzyć, że uda się ich powstrzymać.

Bronek położył się po zewnętrznej stronie muru, tuż przy długim mostku i śledził bieg wypadków. Kule gwizdały nad głową, znalazł się on między stronami walczącymi.
Strzelanina trwała aż do zmierzchu. Znaczna część żołnierzy wdarła się na teren parku i zaatakowała pałac. Stary książę Roman Sanguszko, widząc iż sprawa przybiera zły obrót, wyszedł na balkon, próbując pertraktować. Ale buntownicy siłą próbowali wtargnąć do środka. Książe nie uciekł i nie schował się, choć mógł to uczynić, mając do dyspozycji przejście podziemne do kościoła, leżącego tuż poza obrębem parku. Para jego młodych krewnych, która sprowokowała, jak okazało się później całe zajście, zabraniając żołnierzom kraść drewno z lasu Sanguszków, zdołała uciec z pałacu.

Książe Sanguszko liczył, że starcowi w jego wieku nie grozi niebezpieczeństwo, że może wykupi się w jakiś sposób i ocali siebie oraz bezcenne zbiory sztuki, stajnie arabów i inne dobra. Nie zdawał sobie sprawy z sytuacji i chciwości zbuntowanej rosyjskiej bandy. Przypłacił to życiem. Żołnierze wyciągnęli go z pałacu, wyprowadzili na długi mostek, postawili pod murem i bestialsko zamordowali. Starego księcia prowadzili przez furtkę, koło której leżał Bronisław.

Mało znane zdjęcie sanguszkowskiego pałacuReszta bandy plądrowała pałac, rabując wszystko co się dało i niszcząc to czego udźwignąć nie mogli, po czym podpalili pałac i zaczęli rabować oficyny. Pałac płonął, rozrzucając dookoła snopy iskier, wspaniałe rumaki urywały się ze stajni, pędząc uliczkami przed siebie z rozdętymi chrapami, byle jak najdalej od ognia. Żołnierze, nie mając już do kogo strzelać, strzelali do pędzących koni i na wiwat, na znak zwycięstwa nad zamordowanym osiemdziesięcioletnim starcem…

Z pałacu wynoszono pełne kosze różnych skarbów, obrazy, srebra, porcelanę, meble. Sprzedawano to natychmiast przy świetle księżyca za grosze lub za wódkę Żydom, którzy zbiegli się tu z całego rynku, gdy tylko ustała strzelanina. Grabież i handel trwały całą noc… Nikt z mieszkańców Sławuty nie kładł się spać. Był to pierwszy straszliwy obraz bolszewickiego bestialstwa, który wywarł na młodym Polaku wstrząsające wrażenie.

Po trzech dniach odbył się uroczysty pogrzeb Sanguszki. Kozacy, którzy jeszcze nie włączyli się do fali rewolucji, skauci, uczniowie polskiego gimnazjum i sanguszkowskiej szkoły handlowej oraz cała ludność polska Sławuty, utworzyli szereg z miejsca gdzie znajdowały się zwłoki zamordowanego do kościoła, w którym po uroczystym nabożeństwie złożono w podziemiach trumnę z ciałem księcia.
Historie bestialstw przyszłych bolszewików i komunistów, do dziś opowiadają potomkowie Polaków z Podola, Wołynia i a nawet z terenów Naddnieprza. Wirus bolszewizmu zabił nie tylko księcia Romana Sanguszkę, zwłoki którego do dziś nie doczekały się godnego pochówku po wyrzuceniu trumien z kościoła Świętej Doroty. Podobny los spotkał Grocholskich, Russanowskich, Radziwiłłów i innych…

Jerzy Wójcicki na podstawie wspomnień Bronisława Nietykszy, 14.01.16 r.