Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Regiony » Winnicki » Cukiernik Duvrai i beztroskie życie Bolesława Potockiego w Niemirowie

Cukiernik Duvrai i beztroskie życie Bolesława Potockiego w Niemirowie

Koncert Liszta w niemirowskim pałacu. Akwarela w zbiorach zamku w Montresor

Oprócz pięknie utrzymywanego kościoła, pałacu z parkiem, budynku gimnazjalnego i kilku pokaźniejszych dworków w okolicach pałacowej dzielnicy w Niemoriwe, najwprawniejsze oko pod koniec XIX wieku nic godniejszego uwagi już tu chyba nie dostrzeże.

Ulica główna, wdzięcząca się niegdyś zalotnie całym szeregiem schludnie i porządnie utrzymywanych zajazdów, zamieniła się w jakieś przygarbione wiekiem z kałużami błota i kupami śmiecia u wjazdu, rzędy chromin żydowskich.

Świetny, ozdobiony w rozety i floresy dom Duvrai’go, jak niemniej architektonicznie zbudowany dwupiętrowy bazar, odarte z tynku i rzeźb gustownych, podobniejszymi się stały do skazanych na zagładę ruin, niż do mających zdobić miasto pryncypalnych jego zabudowań.

Przyczyny tego, bijącego w oczy zaniedbania, są dosyć liczne. Oprócz najważniejszej: braku tu oddawna opiekuńczej ś. p. Wincentego Potockiego ręki, spostrzegamy dwie inne, niemniej ważne, a mianowicie: zaprowadzenie na Podolu odciągającej cały ruch handlarzy w stronę Winnicy i Proskurowa kolei żelaznej, a następnie kryzys finansowy, na jaki niedawnymi czasy, skutkiem źle doradzonej spekulacji cukrowniczej, narażone zostały dobra hrabiny Stroganowej.

Przed laty kilkunastu znacznie podtrzymywała Niemirów ta szczególnie okoliczność, że zamieszkujący stale w Petersburgu dziedzic jego hrabia Bolesław Potocki, przepędzał tutaj zawsze długie miesiące letnie, jesienne, a niekiedy i zimowe, a lubiąc zabawy, oraz garnąc do siebie wszystkie warstwy szlachty okolicznej, ożywiał ciągłymi zjazdami ucztujących z nim gości, tak miejscowy kramarski handel, jak ustawiczny ruch hotelowy.

Dotąd jeszcze podżyłe panie podolskie opowiadają z entuzjazmem o świetnych czasach Niemirowa, kiedy zjeżdżający dwornie z Petersburga, lub z za granicy, pełny towarzyskich przymiotów hrabia, wprawiał w ruch niezwykły miejscowych krawców, szewców, tapicerów i modniarki, oraz zgarniał, skąd mógł, całe zastępy pań i panów, na dawane co tydzień u siebie wieczory tańcujące, lub ranty. Toteż magazyny mód, sklepy bławatne, hotele i restauracje porastały w pierze, panoszyły się bardzo. Cukiernik Duvrai budował pałacowego zakroju kamienicę, oberżyści wyklejali wzorzystymi szpalerami frontowe w zajazdach numery, szewcy w atłasowe trzewiczki i lakierowane kamasze zdobili wystawy swoich magazynów, cukiernicy arcydziełami z czekolady i massy marcepanowej obstawiali bufety i okna swe szerokie.

Pałac rozbawionego szambelana stał się na Podolu istnym zamkiem wersalskim, miasteczko jego – małym Paryżem. Ale, niestety, zachcianki pańskie nie trwają wiecznie; illuzje sztucznie podtrzymywanej młodości rozwiewa bezpowrotnie mroźny powiew jesiennego akwilonu. Hrabia Bolesław starzeje, córka dorosła wychodzi za hrabiego Stroganowa i obejmuje w posagu dobra niemirowskie, więc i pałac osamotniony zamknąć się musi dla sąsiadów, i z porwaniem złotych strun amfionowej lutni, rozbudowanemu czarodziejskimi jej dźwiękami miastu zmienić się trzeba w ruiny… tebańskie!

Dziś stary hrabia żyje jeszcze, ale już rezydencja jego dawna niemirowska zamknięta dla okolicy na cztery rygle, ale jego Niemirów rozbrzmiewa nie turkotem kolas szlacheckich, lub witającym przybycie ich kapelowym marszem, – tylko chrypliwymi psalmodiami modlących się bez przeszkody synów Izraela, lub, w najlepszym razie, bębnieniem pamięciowych lekcji przez uczących się po stancjach żaków gimnazjalnych.

Wśród przechadzek moich po Niemirowie solo, lub w towarzystwie służącego tym razem za Cycerona jednego z młodych towarzyszy podróży, ubiegło mi niepostrzeżenie kilka godzin czasu. Szarzeć się już zaczynało na niebie, kiedy, wracając do zajazdu, w przysionku austerii spotkałem się niespodziewanie z dobrym i dawnym znajomym, panem Zygmuntem U. Po serdecznym z obu stron powitaniu, dawny życia warszawskiego kolega zaprosił mnie do swego numeru, i tam, dowiedziawszy się z moich podróżnych opowiadań, że, nim towarzysz wołyński wróci z pod Skwiry do Iliniec, ja przez dni parę jestem panem wolnego czasu, od razu zaproponował mi przejażdżkę dwumilową do hrabiego Konstantego Potockiego w Pieczarze.

Wnosząc ze słyszenia, tak o pełnej starożytnych pamiątek i zbiorów hrabiowskiej rezydencji, jak o wielkiej dla przybywających tam osób uprzejmości młodego gospodarza, z chęcią przystałem na zrobioną propozycję i, po rozmówieniu się z kuzynami, obiecałem panu U., dnia następnego rano być gotowym do drogi. Że zaś młodzi kawalerowie z Żorniszcz mieli jeszcze potrzebę zabawić parę dni w mieście, zaproponowali mi więc uprzejmie, ażebym jechał ich końmi do Pieczary, i po rozstaniu się tam z panem U., który ciągnął dalej, ku położonemu pod Winnicą domowi, powrócił do Niemirowa…

Walery Franczuk na podstawie tekstu Edwarda Chłopickiego, „Stepowe szlaki”, „Kłosy”, 1880 r., t. XXXI, Nr 796, s. 221-222, 15.05.18 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *