Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Regiony » Żytomierski » Boje Kurjaty o polskość w Dołbyszu

Boje Kurjaty o polskość w Dołbyszu

Źródło - dompolski.zt.uaO śp. Stefanie Kurjacie, byłym prezesie Stowarzyszenia Polaków im. Jana Pawła II w Dołbyszu możemy odnaleźć informację w licznych źródłach internetowych. Jednym, kto najtrafniej opisał postać tego zasłużonego Polaka w książce „Na gruzach Marchlewszczyzny”, był znany polski pisarz, specjalizujący się w tematyce kresowej – Marek Koprowski:

Przetrwanie polskości na terenie dawnej Marchlewszczyzny jest w pewnością fenomenem, ale czy dalej pozostanie ona w takiej samej formie już jednak takie pewne. Dawny rozpęd minął i nastała szara rzeczywistość, z której nie wyłania się niestety taka perspektywa odrodzonej polskości, która mogłaby napawać optymizmem. Pomimo, iż Towarzystwo Polaków im. Jana Pawła II działa już od 20 lat, to jednak siła tutejszej polskiej społeczności nie jest duża. Choć teoretycznie w ten czy inny sposób do pochodzenia polskiego przyznaje się tylko w Dołbyszu około 70 proc. spośród 5 tys. jego mieszkańców, ale kultura polska jest w nim mało widoczna. Nawet Stefan Kuriata (śp.: Red) prezesujący polskiemu stowarzyszeniu przyznaje, że z perspektywami polskości w Dołbyszu nie jest najlepiej.

-Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że w naszej miejscowości żyje tyle osób o polskich korzeniach, to musimy się zgodzić, że nasze towarzystwo nie działa najlepiej – przyznaje – sam, bijąc się w piersi. – To też jest i moja wina. Staram się jednak robić wszystko co mogę, dumnie podnosząc w górę sztandar polskości. Tylko, że ja już niestety mogę niewiele. Przynajmniej nie tyle, gdy byłem dyrektorem „Chlebozawodu”…

Oceniając działania dołbyskiego stowarzyszenia nie można oczywiście stwierdzić, że nie ma ono żadnego dorobku i nic nie zrobiło dla ożywienia polskości. Taka ocena byłaby dla Towarzystwa Polaków im. Jana Pawła II w Dołbyszu daleko krzywdzącą. Zrobiło ono dużo nawet dla upamiętnienia osoby swego patrona. Zewnętrznym tego świadectwem jest tablica przypominająca wizytę Jana Pawła II na Ukrainie w 2001 r., umieszczona na ścianie dołbyskiego Sanktuarium. Stefan Kuriata stoczył nawet bój o to, żeby portrety polskiego papieża wisiały w dwóch salach lekcyjnych, w których w szkole jest nauczany język polski, a które zostały wyremontowane za środki jego rodziny.

Wspólnie ze szkołą towarzystwo organizuje szereg przedsięwzięć kulturalnych, stara się uczestniczyć w rozmaitych przeglądach, konkursach i festiwalach. Już trzykrotnie w Dołbyszu odbywały się też międzynarodowe seminaria. Dwa pierwsze nosiły tytuł „Polski Szlak do Kazachstanu” a trzecie „Polskie Osadnictwo”. Towarzystwo stara się też upowszechniać wśród dołbyskiej młodzieży postać Papieża Polaka.

Obecnie głównym problemem towarzystwa jest brak młodych ludzi, którzy chcieliby nadal aktywnie krzewić polskość. Dyrektor miejscowej szkoły Witalij Chomiak formalnie wiceprzewodniczący Towarzystwa Polaków im. Jana Pawła II ocenia, że Polaków w jego wieku, z którymi można coś zdziałać, jest w organizacji dwudziestu.

– Pozostali członkowie organizacji to głównie osoby starsze i siłą rzeczy mało aktywne – mówi – a skupiamy w sumie w towarzystwie trzysta pięćdziesiąt osób. Wielu z tych, którzy je zakładali, już nie żyje. Młodzi zaś się nie garną do działalności społecznej.

Dla pierwszego przewodniczącego „Towarzystwa” Czesława Karpińskiego przyczyny kryzysu w organizacji, którą kierował przez wiele lat są trudności ekonomiczne, które przeżywa Dołbysz i Ukraina.

Gdy młody człowiek musi myśleć, z czego się utrzymać i co włożyć do garnka, to nie ma czasu nawet myśleć o działalności społecznej – twierdzi – każdy jest zabiegany i najzwyczajniej kombinuje, by jakoś zarobić. Zdecydowana większość młodych po maturze wyjeżdża stąd na studia i już tu nie wraca, nie widząc dla siebie perspektyw. Nie wszyscy rodzice polskich dzieci doceniają też fakt, że ich pupile mogą uczyć się w szkole języka polskiego. Znaczna część z nich deklaruje chęć uczenia się języka rosyjskiego, uważając, ze to on będzie im bardziej potrzebny. Wielu Ukraińców jeździ przecież do pracy w Rosji.

Wielu rodziców realnie oceniając sytuację na Ukrainie widzi, ze nie ma co dzieciom doprawiać „polskiego garbu”, który może im utrudnić karierę. Obserwując też trudności z polskim odrodzeniem widzą też, że władze ukraińskie tylko teoretycznie je aprobują, a faktycznie starają się go przynajmniej zahamować licząc, że entuzjazm Polaków opadnie i wszystko wróci do „normy”.

Nasza organizacja została zarejestrowana dopiero w 1998 roku – wspomina Stefan Kuriata – dokumenty potrzebne do dokonania tego aktu władze przyjęły do rozpatrzenia w roku 1995, czyniąc wcześniej różne trudności, a pozytywnej decyzji doczekaliśmy się dopiero w 1998 roku. Władze chodziły koło sprawy jak przysłowiowy pies koło jeża nie bardzo wiedząc co z nami zrobić. Najbardziej podejrzliwie traktowali osobę patrona czyli Jana Pawła II. Urzędnicy nie mogli pojąć po co Polakom w Dołbyszu jako patron polski Papież. Długo myśleli, co to może oznaczać. W końcu jednak zarejestrowali organizację i zaczęli traktować, jako partnera. W Dołbyszu odbyło się to tym łatwiej, że w tutejszej Radzie Wiejskiej około 70 proc. jej członków są Polakami.

Jedną z przyczyn zahamowania ofensywy kultury polskiej w Dołbyszu jest też brak „Domu Polskiego”. Owszem działa w miasteczku parafia i szkoła, które służą pośrednio polskości, ale jej rozwój nie jest ich głównym celem.

W czasach, gdy Stefan Kuriata był dyrektorem „Chlebozawodu” funkcje „Domu Polskiego” pełniły jego gabinet i sala obrad.

– Jak byłem dyrektorem „Chlebozawodu”, to nie oglądałem się na żadne naciski i przekształciłem firmę w enklawę polskości – wspomina Stefan Kuriata – przeprowadziliśmy tam zebranie założycielskie towarzystwa i tam odbywały się jego zebrania. W sali znajdującej się w biurze urządziłem muzeum. Była duża i znakomicie dla tego celu się nadawała. Nie wszystkim przedstawicielom władz to się podobało. Jeden z nich kazał mi wyrzucić ze swego gabinetu polski sztandar. Powiedziałem, mu że zrobię to tylko w asyście kamer telewizyjnych. Urzędnik wycofał się, obawiając się skandalu. Jako dyrektor piekarni wspierałem też przez wiele lat ks. Aleksandra Milewskiego. Założył on przy parafii stołówkę, w której żywili się m. in. wszyscy ludzie przychodzący do pracy przy budowie świątyni, do której dostarczałem chleb, mąkę i makarony. Gdy w 2007 roku przeszedłem na emeryturę z powodu pogarszającego się stanu zdrowia, piekarnia przestała być zapleczem polskości. Już, gdy po paru dniach po rozstaniu się ze stanowiskiem dyrektora piekarni wszedłem tam, ochrona już nie chciała mnie wpuścić. Zrobiłem jednak awanturę i jakoś udało mi się dostać do dyrektora. Poprosiłem go, by wpuścił mnie do sali, w której znajdowało się urządzone przez mnie muzeum. Zgodził się, że bardziej wartościowe eksponaty już zniknęły bez śladu. Uznałem, że nie ma co się oglądać do tyłu, tylko trzeba zabierać całą resztę zebranych obiektów i przenieść w bezpieczne miejsce. W ten sposób znalazły się one w moim dawnym domu, gdzie od nowa musiałem urządzić ekspozycję, Mój stary dom nie nadaje się jednak do celów muzealnych. Pomieszczenia są za małe i uniemożliwiają gromadzenie nowych zbiorów i udostępnianie starych. Nie mogłem ustawić w nich szaf, które wykonałem dla ekspozycji zorganizowanej w „Chlebozawodzie”. Musiałem przekazać je dla Muzeum Wołyńskiego w Żytomierzu. Placówka zorganizowana w moim starym domu jest jakąś namiastką Domu Polskiego, ale nie jest w stanie pełnić jego funkcji – mówi.

Zbiory Stefana Kuriaty a zwłaszcza ich archiwalna część nie są też zdigitalizowane, a przez to trudno lub prawie niedostępne dla badaczy. On sam stara się aktywnie uprawiać działalność publicystyczną, ale wykorzystując skromne łamy wychodzącej w Żytomierzu „Gazety Polskiej” tylko przybliża ich zawartość.

Zdaniem Stefana Kuriaty jest jeszcze jedna przyczyna słabnięcia wśród młodzieży zainteresowania polską kulturą. Jest nim zachowanie niektórych przedstawicieli polskich placówek konsularnych. Zwłaszcza tych odpowiedzialnych za przyjmowanie wniosków o przyznanie „Karty Polaka”:

– Swojego czasu szeroko komentowany był konflikt, jaki zaistniał w rezultacie postawy Konsula RP z Łucka, przyjmującego dokumenty od osób ubiegających się o „Kartę Polaka” – wspomina Stefan Kuriata. Przyjechał ten konsul do mnie i mówi, że będzie przyjmował wnioski o przyznanie „Karty Polaka”. Ucieszyłem się, udostępniłem pomieszczenie, pod którym ustawiła się kolejka członków towarzystwa, chcąca otrzymać urzędowe potwierdzenie, że są Polakami z rąk przedstawicielą RP. W pewnym momencie wszedł tam młody chłopak, który ukończył Instytut Medyczny, chodził do polskiej szkółki, znał język polski i wielokrotnie bywał w Polsce. Krótko był w środku. Wyszedł, splunął, podarł trzymane w rękach dokumenty, rzucił je na ziemię i głośno oświadczył, że więcej już tutaj nie przyjdzie i takiej „Karty Polaka” nie potrzebuje. Starałem się go uspokoić mówiąc, że pogadam z konsulem. Nie chciałem, by człowiek towarzystwa robił jakieś demonstracje, okazywał niesubordynację itp. W pewnym momencie widzę, że do konsula wchodzi miejscowy pijaczyna, który po polsku umiał powiedzieć tylko „Dzień dobry!” i „Daj pieniądze na wódkę!” – myślałem, że konsul go wyrzuci. Tymczasem tamten wychodzi uśmiechnięty. Okazało się, że konsul przyjął jego dokumenty, co według mnie oznaczało, że człowiek ten spełnia kryteria wymagane dla przyznania „Karty Polaka”. Bardzo to mnie zabolało. Tym bardziej, że pochodzi z rodziny represjonowanej w ramach „operacji polskiej” w 1937 roku. Brat jego dziadka został rozstrzelany za to, że był Polakiem, sam jego dziadek ratując swe życie zadeklarował, że jest Ukraińcem i ocalił głowę, zostając tylko zesłanym do Kazachstanu. Konsul uznał, że jego przodek wyparł się polskości i odmówił przyjęcia jego dokumentów. Uważam, że takie podejście do sprawy jest nieprawidłowe i krzywdzące wielu Polaków. Zwróciłem konsulowi uwagę, żeby podszedł do tego chłopaka, ale ten odpowiedział – to moja osobista sprawa!

Dołbysz jako jedno z największych skupisk ludności polskiej nie tylko na dawnej Marchlewszczyźnie, czy Żytomierszczyźnie, ale na całej Ukrainie, wymaga z pewnością uwagi ze strony kompetentnych organów RP odpowiedzialnych za pomoc rodakom na Wschodzie. Postulat ten jest tym bardziej uprawniony jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że Polacy stanowią w nim zwarte skupisko, w którym zdecydowanie dominują.

Kultura polska powinna być tu żywa i promieniować na całą okolicę. Czas nagli, bo za parę lat będzie już za późno. Umrą ostatni ludzie, którzy mimo, że mówią po ukraińsku, mają świadomość tego, że są Polakami i pamiętają, że żyją w stolicy dawnego polskiego rejonu autonomicznego, w którym ich przodkowie mówili po polsku. Pozostało ich już niewielu. Podtrzymywanie polskości w Dołbyszu jest też o tyle ważne, że miejscowość ta w odróżnieniu od innych podobnych jej na Ukrainie nie wyludnia się. Wynika to z faktu, że osiedlają się w nim mieszkańcy ze wsi otaczających Dołbysz. Te zaś mają zdecydowanie polski charakter. W Czerwonych Chatkach na 377 mieszkańców przypada 309 Polaków, w Żółtym Brodzie na 154 jest ich 111, w Gołubinie na 126 osób – Polaków jest 102, w Niwie liczącym 207 mieszkańców, ludność składa się wyłącznie z Polaków. W Towszy z 315 mieszkańców Ukraińców jest tylko 14, pozostali są Polakami. W Jawnem na 232 mieszkańców Polaków jest 189. Podobne proporcje są też w Dorohaniu i Sobolówce. Jest więc o co walczyć. Trzeba sobie też uświadomić, że nowa ustawa o języka regionalnych, która wejdzie w życie na Ukrainie, jak tylko podpisze ją prezydent Janukowycz, daje szanse na rozwój nie tylko językowi rosyjskiemu, ale także polskiemu na terenach, gdzie Polacy stanowią przynajmniej 30 proc. mieszkańców. W okolicach Dołbysza warunek ten spełniają aż nadto.

Język polski może więc wrócić ponownie do Dołbysza…

Marek Koprowski, fragment książki „Na gruzach Marchlewszczyzny”, 11.05.15 r., KZ