Jesteś tutaj: Home » AKTUALNOŚCI » Różne » Z perspektywy Kresów I RP » 3 maja 1917 roku – apogeum aspiracji niepodległościowych Polaków z Podola i Wołynia

3 maja 1917 roku – apogeum aspiracji niepodległościowych Polaków z Podola i Wołynia

Trzeciomajowy wiec centralną ulicą miasta w Winnicy w 1917 rokuNa początku 1917 carska Rosja weszła w okres licznych strajków i starć zbrojnych ludności cywilnej z policją i siłami rządowymi. Wskutek działań wojennych, prowadzonych przez Rosję na licznych frontach sytuacja z zaopatrzeniem ludności cywilnej w żywność była katastrofalna. Na początku marca tegoż roku działania te nabrały formy rewolucji, nazwanej później przez historyków Rewolucją Lutową (jej początek przypadł na 23 lutego wg kalendarza juliańskiego).

W tym czasie Mikołaj II Romanow rozwiązuje Dumę, która samowolnie zebrała się razem z Piotrogrodzką Radą Robotników i zażądała od cara abdykacji. 15 marca ostatni z Romanowych zrzekł się tronu. 12 dni później Piotrogrodzka Rada ogłosiła deklarację o samostanowieniu się narodów zamieszkujących byłe Cesarstwo Rosyjskie, aczkolwiek wszystkie one musiały być związane z Rosją słowiańską unią militarną.

Na Podolu i Wołyniu żywiołowo zaczęły powstawać ogniska polskiego ruchu rewolucyjnego. Już na początku maja we wszystkich większych miastach odbyły się wiece z okazji 126. rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja. Jeden z najliczniejszych miał miejsce w Winnicy. Kilka tysięcy Polaków kroczyło w marszu ulicą Pocztową, niosąc w rękach sztandary z Orłem Białym i Matką Bożą Częstochowską, młodzież z Macierzy Polskiej trzymały w rękach drewniane „karabiny”, a przedstawiciele polskiego ziemiaństwa wygłaszali po drodze płomienne przemówienia.

W Rosji powołano Rząd Tymczasowy. Równolegle tworzono „sowiety” – chłopskie, robotnicze i  żołnierskie. Dwa konkurencyjne aparaty władzy działały równolegle, do czasu, kiedy do Piotrogrodu przybył Włodzimierz Ulianów (Lenin). Przy wsparciu finansowym Niemiec udało mu się wprowadzić Rosję w okres chaosu. Bolszewicy rośli w sile i obiecywali pokój, jak tylko dojdą do władzy.
Emisariusze Lenina coraz bardziej zagłębiali się w prowincję, podżegając zmęczonych wojną chłopów i robotników do „zemsty” na burżuazji i „polskich panach”. Już od listopada 1917 roku polska inteligencja i ziemianie zaczęli opuszczać tereny zamieszkałe przez nich od kilku stuleci, w obawie o swoje życie i zdrowie. Ci, którzy zostali, doznali okrucieństw ze strony bolszewickich band a potem – NKWD. Większość polskich „białych dworków” została rozgrabiona lub spalona, ocalałe rezydencje zamieniono w „budynki kultury” lub administracje. Ostatnie transporty z polskimi uchodźcami wyjeżdżały do Polski w 1919 roku. Tylko nieliczni wrócili rok później podczas rządów Ukraińskiej Republiki Ludowej. Wrócili, by wkrótce pożegnać Kresy na zawsze…

Z „Końca kresowego świata” Anny Pawełczyńskiej:

W praktyce wszystkie podolskie rodziny szlacheckie były ze sobą spokrewnione lub spowinowacone, gdyż nie zawierano związków poza środowiskiem. Polacy żyli we własnym świecie. Małżeństwo z Rosjanami uważano za mezalians. Mogło ono powodować nawet zerwanie z rodziną. W ogóle polskie ziemiaństwo troszczyło się, by „nie narażać rodziny, a zwłaszcza kobiet, na przykrość takiego [z Rosjanami – red.] spotkania”. Pradziadek Hugo Ruszczyc [Anny Pawełczyńskiej – red.] np. tak zbudował dwór w 1880 r., żeby kancelaria miała osobne wejście i była izolowana od reszty dworu, bywali w niej bowiem rosyjscy urzędnicy.

Sam pradziadek Hugo popadł w tarapaty finansowe i musiał część majątku sprzedać rosyjskiemu pułkownikowi, co uważano za najgorsze nieszczęście i czyn niepatriotyczny. Pamiętajmy, że Polaków obowiązywał carski zakaz kupna ziemi, można ją było tylko dziedziczyć. Wszelkie transakcje miały więc charakter nieformalny i były zawierane u polskich notariuszy. Taka sytuacja wymagała wielkiego zaufania i spajała wspólnotę.

Stosunków towarzyskich z Rosjanami z zasady nie utrzymywano, dlatego osiedlenie się w pobliżu rosyjskiego pułkownika uważane było za dolegliwość, gdyż „rodzina musiała się spotykać” po sąsiedzku z Rosjanami, czyli okupantami.

Kamieniec Podolski był ośrodkiem działalności patriotycznej i do tutejszego liceum docierali emisariusze nawet z Paryża. W twierdzy mieściło się carskie, a potem bolszewickie więzienie, w którym straciło życie wielu Polaków z miasta i okolic. Konstanty Ruszczyc, w wieku 60 lat, zdążył jeszcze wziąć udział w wojnie 1920 r. jako rotmistrz kawalerii.

W XIX wieku Kijów wyznaczał granicę wschodnią zamieszkania polskich rodów i stanowił centrum kulturalne dla Polaków z Podola i Wołynia. W stolicy Ukrainy tworzyli oni odrębne środowisko. Bywało się u swoich, gdyż każda rodzina miała tu jakiegoś krewnego. Bogatsi rezerwowali pokoje w hotelu na Funduklejewskiej (dziś Bohdana Chmielnickiego) przy Chreszczatiku. Mieszcząca się obok cukiernia François stanowiła centrum spotkań towarzyskich. Znajdowała się tu też polska księgarnia, a większa, Leona Idzikowskiego, z bogatym działem muzycznym, mieściła się na Chreszczatiku.

Także na Chreszczatiku polscy studenci zbierali się w cukierni Udziałowej. W materiały papiernicze zaopatrywano się w sklepie Pigłoskiego, w pobliżu Uniwersytetu św. Włodzimierza.
Na Włodzimierskiej, na pensji pani Peretiatkiewicz, mieszkały córki ziemian uczące się w Kijowie, synowie zaś uczęszczali do pobliskiego gimnazjum Naumenki.
Polska inteligencja Podola i Wołynia skupiała się także w Żytomierzu, centrum kultury, rozrywek i oświaty. Był to tak silny ośrodek, że mieszkający tu Polacy utracili poczucie, że znajdują się w carskiej Rosji. Spędzali życie wyłącznie w polskim otoczeniu, spotykali się w polskich kawiarniach, leczyli się u polskich lekarzy, interesy załatwiali u polskich notariuszy, a sprawy sądowe u polskich adwokatów. Tradycja trwała, jedyna styczność z zaborcą miała miejsce w szkołach i urzędach państwowych.

Latyczów położony w otoczeniu rodzinnych majątków stanowił centralę kresowego życia na Podolu. W XV w. znajdowały się tu klasztor i kościół z cudownym obrazem Matki Boskiej Latyczowskiej. W czasach bolszewickich klasztor zajęła Czerezwyczajka, która w kościele masowo rozstrzeliwała Polaków.

Do 1917 roku życie toczyło się tutaj według starych zwyczajów, jakby ignorując obecność zaborcy. Lokalną wspólnotę tworzyły dwór, wieś i małe miasteczka, jak Latyczów, gdzie połowę mieszkańców stanowili Żydzi, a prawosławnych było więcej niż katolików.

Na święto Purim żydzi, ubrani odświętnie w jedwabne chałaty, przychodzili do dworu z poczęstunkiem, przynosząc na srebrnych tacach przaśne rogaliki i ciastka z miodem.

Wieś ukraińska była wyjątkowo rozśpiewana, a jej mieszkańcy niezwykle muzykalni. Chłopi mówili tylko po ukraińsku, a Polacy we dworze po polsku, ale znali ukraiński. W praktyce każdy posługiwał się własnym językiem. Dziewczyny ze wsi ukraińskiej przychodziły po kilka co tydzień do dworu myć włosy tradycyjnie w serwatce, dostępnej tu jako produkt uboczny towarowej produkcji serów.

Pochód weselny przybywał ze wsi najpierw do dworu, gdzie na gości czekał poczęstunek. Służba dostawała podarki z okazji świąt religijnych i rodzinnych. Dziedzic bywał zapraszany na stypę. Panowały obyczaje patriarchalne.

Latem 1917 roku pojawili się na wsi bolszewiccy agitatorzy, a w listopadzie rozpoczęły się pogromy dworów. W ostatniej chwili dziadkowie uciekli z plądrowanych już zabudowań do Latyczowa. Pomogli im zaprzyjaźnieni chłopi i po cichu przywieźli zapasy żywności. Przetrwali w mieście jeszcze dwa lata i wyjechali do Polski wraz z odwrotem armii polskiej z Kijowa w czerwcu 1920 r.

Ze „Wspominek Nikłych” Marii Sobańskiej:

Rok 1917 przyniósł różne zaburzenia i zamieszki. Cesarz Mikołaj II abdykował i po różnych przejściach znalazł się wraz z rodziną w Tobolsku. W kraju zaczęły się rozruchy. Różne bandy grasowały – rzecz normalna, gdy władzy nie ma. Powiewy rewolucji i jej hasła coraz mocniejszej nabrały pewności. Nasze Podole stało się widownią strasznych mordów, pożarów i zniszczeń. Wiele dworów uległo zupełnej zagładzie, a właściciele często w strasznych mękach śmierć ponieśli, czasem od własnych obałamuconych chłopów, często od grasujących po kraju band. Popłoch poszedł na wszystkich i doszedł do najwyższego stopnia z chwilą zamordowania księcia Sanguszki w Sławucie 1 listopada 1917 roku.

Jeszcze na początku tych niepokojów postanowiliśmy z mężem nie wyjeżdżać, wychodząc z założenia, że ziemi polskiej i ojcowizny bronić należy, swoją obecnością prawo do posiadania jej umocnić. Sąsiedzi wszyscy powyjeżdżali znacznie wcześniej. Sobańscy z Obodówki i z Wierzchówki, Brzozowscy z Popieluch i Żabokrzycza – wszyscy wyjechali do Kijowa. Zostaliśmy my i Karolowie Brzozowscy w Sokołówce.

Wszyscy pracownicy majątkowi z rządcą panem Puchalskim na czele opuścili Sumówkę. Mieliśmy trochę broni w domu, przywiozłam bowiem jeszcze dawniej z Winnicy kilka karabinów i trochę naboi. Zdawaliśmy sobie sprawę, że trzeba być na wszystko przygotowanym. Nadszedł 21 listopada – moje imieniny, specjalnie uroczyście obchodzone. Była Msza św., śpiewy dzieci ze szkółki, potem żywe obrazy z „Ogniem i mieczem” przedstawione przez nasze dzieci i muzyka ich na fortepianie, do której przygotowane zostały przez pannę Wandę Jankowską, niezmiernie miłą nauczycielkę. Specjalnie dla muzyki sprowadziłam ją z Winnicy. Pomimo bardzo krótki czas, który w naszym domu spędziła, zżyła się z nami. Musiała niestety wyjechać, wezwana nagle przez matkę, osobę bardzo w pracy społecznej zasłużoną, która to później — jak wicie innych — życiem zapłaciła, rozstrzelana w 1919 w Winnicy…

Słowo Polskie, 01.15.15 r., KZ

 

3 maja 1917 roku w Winnicy. Miejscowi Polacy trzymają w rękach sztandary z napisami: „Za naszą i waszą wolność”, „Cześć obrońcom Konstytucji 3 Maja”


Sztandar z Orłem Białym w Winnicy, ręcznie wyhaftowanym przez Zofię z Grocholskich Xawerową Krasicką


Na prodzie manifestacji Polska Macierz Szkolna z „karabinami” na ramieniu. Za nimi polska inteligencja z biało-czerwonymi opaskami ze sztandarem z Matką Bożą Częstochowską